Cytaty filmowe I

Koszmar z ulicy wiązów:

Nancy: Okey, oto, co będziemy robić.
Glen Lantz: Tu jest ciemno.
Nancy: Ale to nie to, co myślisz.

Glen Lantz: Moralność jest do bani.

Nancy: Glen, ty draniu
Glen Lantz: Co ja takiego zrobiłem?
Nancy: Prosiłam byś zrobił jedną rzecz, prosiłam byś nie zasypiał i mnie obserwował i obudził, gdybym wyglądała, jakbym miała zły sen, a ty co zrobiłeś, ty gnojku? Zasnąłeś.

Glen Lantz: Oh, człowieku. Północ. Kije bejsbolowe i boogeyman. Pięknie.

Glen Lantz: Miss natura będzie wieczorem w telewizji.
Pani Lantz: Jak usłyszysz to, co mówi?
Glen Lantz: A kogo obchodzi to, co mówi?

Rod Lane: Więc co tu się dzieje? Jakaś orgia czy co?
Glen Lantz: Może twój pogrzeb, fiucie.

Nancy: Czasami chciałabym, żebyś nie mieszkał na przeciwko mnie.
Glen Lantz: Zamkniesz się i mnie wpuścisz? Stałaś kiedyś boso na różanej kracie?

Nancy: A co jeśli spotkają w swoim śnie potwora?
Glen Lantz: Odwracają się do niego plecami. Zabierają energie i znikają.
Nancy: A co jeśli tego nie zrobią?
Glen Lantz: Ci ludzie już się nie budzą i nie mówią, co się stało.
Nancy: Świetnie. 



 
Wakacje w kurorcie:

Zawsze jesteś tak śmiały w stosunku do obcych?
Jack: Tylko do pięknych kobiet.




Pluton:

Pvt. Gator Lerner: Jesteś dziwny, stary.

Pvt. Gator Lerner: Powiedział, że nie mieli wyboru... , że NVA zabiło ich starego szefa, gdy ten odmówił, a ja powiedziałem, że cały ryż jest ich.
Sgt. Barnes: Gówno prawda, Lerner!

Pvt. Gator Lerner: Powiedział, że został ranny podczas nalotu bombowego.
Tony Hoyt: To chuj!

  


21 Jump Street:

SEZON PIERWSZY:

Odcinek szósty:

Tom Hanson: Bez Jenko będziemy jak Aniołki Charliego

Tom Hanson: Zwykle pracuję z Penhallem przy takich sprawach.
Adam Fuller: Ah. Jesteście parą?


Odcinek siódmy:

Tom Hanson: Co o tym myślisz?
Doug Penhall: Nie wiem. Istnieje możliwość, że mówią prawdę.
Doug Penhall, Tom Hanson: Nie

 
Odcinek dziewiąty:

Tom Hanson: Facet wsadził mi broń do ucha!
Adam Fuller: Uspokoisz się, Hanson? Pociągnął za spust?
Tom Hanson: Tak, zawsze znajdzie się jakaś dobra strona. 

 
Odcinek dwunasty:

Lancer: Głupi nowy.
Tom Hanson: W porządku. Widzę, że muszę ci to wytłumaczyć nieco inaczej. To mój przyrodni brat, Douglas. Jest ułomny, ale to nie jego wina. Skopujesz mu tyłek - mówi o tym mojemu ojczymowi - mój ojczym skopuje tyłek mi. Wtedy będę musiał tu wrócić i skopać tyłek tobie. Więc dlaczego nie zostawisz go w spokoju i nie skopiesz tyłka sobie?


 
SEZON DRUGI:
 

Odcinek ósmy:

Tom Hanson: Hej! Ukradłeś tego kolczyka swojej mamusi?
Doug Penhall: Po co miałbym to robić, skoro twoja mama rozdaje je za darmo?

 
Odcinek dziewiąty:

Doug Penhall: Jest inaczej, kiedy jesteś naturalny.
Tom Hanson: Zgadza się, ty teraz grasz.

 
Odcinek dziesiąty:

Doug Penhall: Czy facet nie może mieć dobrego humoru?
Tom Hanson: Nie, jeśli jest tobą. Wytnij to, przerażasz nas.

 
Odcinek dwunasty:

Russell Buckins: Mógłbyś zapomnieć o tym tatuażu?
Tom Hanson: O to chodzi, że nie możesz zapomnieć o tatuażu!

 

SEZON TRZECI:

Odcinek siódmy:

Tom Hanson: Doug, wiem że ci przykro, wiesz skąd wiem? Przeprosiłeś mnie czterysta trzydzieści razy! Posprzątałeś moje biurko, umyłeś mi samochód... Przyniosłeś mi poduszkę...  Natemperowałeś wszystkie moje ołówki!
Doug Penhall: Czy mam je natemperować raz jeszcze?
Tom Hanson: Nie! Nie...
Doug Penhall: Postrzelenie partnera to głupia sprawa! Musisz być na mnie zły.
Tom Hanson: Nie jestem.
Doug Penhall: Musisz być... To niezdrowe wszystko w sobie dusić, powinieneś się wyładować.
Tom Hanson: Dobra! Dobra. Sam sobie temperuję swoje ołówki, łapiesz? Nikt ich nie temperuje prócz mnie... Nikt.
Doug Penhall: Więc jesteś zły...
Tom Hanson: Oczywiście, że jestem, postrzeliłeś mnie w tyłek! Nigdy ci tego nie wybaczę!
Doug Penhall: Cudownie, wspaniale! Jeden mały błąd, a ty będziesz nosił do mnie urazę przez całe życie? Bajecznie! 


SEZON CZWARTY:


Odcinek pierwszy:
Tom Hanson: Wow. Sokrates może przestać się martwić.

 
Odcinek szósty:

Tom Hanson: Doug, wiesz, że na dzisiejszym przyjęciu z okazji Halloween będzie milion wampirów?
Doug Penhall: Co? Ja jestem Hrabia Chocula! 

 
Odcinek dziewiętnasty:

Tom Hanson: Gdybyś siedział cicho, nadal mielibyśmy samochód.
Doug Penhall: Ty też coś powiedziałeś. Zabierają nasze odznaki!
Tom Hanson; Doug Penhall: Nie potrzebujemy żadnych cuchnących odznak!

 


Beksa:

Allison: Chce ci na to pozwolić, ale nie mogę przez wzgląd na moich rodziców, Bekso. Oni oboje nie żyją. Jestem sierotą!
Beksa: Przykro mi, Allison. Ale nic dziwnego, że jesteśmy razem, kochanie. Też jestem sierotą.
Allison: Naprawdę?
Beksa: Tak! A sieroty mają wyjątkowe potrzeby. 



Beksa: Tak, Allison. Mój ojciec był "Alfabetycznym Zamachowcem." Może i był wariatem, ale był moim tatusiem. Jedynym, jakiego miałem.
Allison: Boże, słyszałam o Alfabetycznym Zamachowcu. Bomby eksplodowały na... lotnisku (airport), w zakładzie fryzjerskim (barber shop)...
Beksa: Zgadza się. Wszystko w porządku alfabetycznym. Myjnia (Car wash)... Apteka (drug store)... Leżałem w łóżeczku i słyszałem, jak krzyczał przez sen..."A,B,C,D,E,F,G... BOOM! BOOM!"
Allison: A twoja mama...
Beksa: Próbowała go powstrzymać. Nawet nie umiała literować, ale ją też usmażyli.


Lenora Frigid: Cześć, Beksa. Wypaliłeś mi się.
Beksa: Później, Lenora.
Lenora Frigid: Ale, Bekso, potrzebuję partnera na dzisiejszą zabawę.
Beksa: Cóż, jestem tu sam, skarbie.
Lenora Frigid: Chcesz zobaczyć te kanonierki? Bekso, pokazuję je na pierwszej randce.
Beksa: Użyj swojej umysłowości i ostudź się!
Wanda: Tak, Lenora, twój biust nie robi wrażenia!
Hatchet-Face: Lepiej uważaj, niezguło! Możesz się przeziębić!
Pepper: Mój brat nie dotknąłby twoich cycków nawet półmetrowym kijem. Chce, by jego kobieta była niegrzeczna, Lenoro, nie tania!



Baldwin: Myślisz, że jesteś prawdziwym facetem, Bekso, ale jesteś gorszy niż twój zmarły ojciec! Zgadnij, kto puścił prąd na tego głupka? Mój dziadek, tak! Od tamtej pory podczas świąt moja cała rodzina zbiera się razem i opowiadamy sobie historię z dnia, kiedy to mój dziadek puścił prąd na twojego tatusia. Wszyscy się śmiejemy!
Hatchet Face: Zaraz rozwalę mu tę wstrętną gębę!
Beksa: W porządku, Hatchet. Jesteś piękna, skarbie. Sam się zajmę tym robalem! Wiesz, jak gra się w Tchórza?
Baldwin: Pewnie! Mój samochód i twój złom! Jedziemy na przeciwko siebie z pełną prędkością. Pierwszy, który skręci przed rozbiciem, jest tchórzem!
Sędzia: Czy to legalne?
Pani Vernon-Williams: Powstrzymajmy ten obłęd!
Beksa: Mam nowe zasady, frajerze! Ty i ja na dachu?
Baldwin: Ja jestem prawdziwym facetem, ty beksą!
Beksa: Dla ciebie pan Beksa! Ludzie z prasy, ten wyścig jest dla mojego ojca. Chcę zaśpiewać coś, co uczci jego pamięć. Coś prostackiego... coś kolorowego! Coś, co by się spodobało mojemu ojcu! 



Strażnik: Co masz na twarzy mazgaju? Gila?
Beksa: Ślepy jesteś? To łza!
Strażnik: Czyż to nie urocze? Będzie pasować do twojej nowej fryzury.
Beksa: Nie obetnę włosów! 



Beksa: Pocałuj mnie! Pocałuj mnie mocno.
Allison: Nigdy wcześniej nie całowałam się z języczkiem.
Beksa: To proste. Otwierasz usta, ja otwieram swoje i ruszamy językami. To naprawdę seksowne.
Allison: Nie zarażę się mononukleozą? 



Beksa: Śpiewam całkiem nieźle.
Pani Vernon-Williams: Całkiem nieźle? Słyszałeś o czymś takim, jak język angielski? 




Edward Nożycoręki:

Kim: Jesteś tu... Skrzywdzili cię, prawda? Bałeś się? Próbowałam namówić Jima, by wrócił, ale Jima nie można do niczego namówić. Dziękuję, że nie powiedziałeś im, że my...
Edward: Nie ma za co.
Kim: Musiałeś czuć się okropnie, kiedy powiedzieli ci, czyj to dom.
Edward: Wiedziałem, że to dom Jima.
Kim: Wiedziałeś?
Edward: Tak.
Kim: Więc dlaczego to zrobiłeś?
Edward: Bo mnie o to poprosiłaś. 



Bill: Edwardzie, miałeś produktywny dzień?
Edward: Pani Monroe pokazała mi, gdzie będzie salon. [zwraca się do Peg] Mogłaby tam pani urządzić kącik kosmetyczny.
Peg Boggs: Oh, byłoby świetnie!
Bill: Świetnie.
Edward: A potem pokazała mi zaplecze i się rozebrała.



Bill: Zupa podana!
Edward: Myślałem, że to szaszłyk.
Bill: Co?
Edward: Myślałem, że to szaszłyk.
Bill: Tak, to jest szaszłyk. To była figura retoryczna, Ed. 



Peg Boggs: Dlaczego się chowasz? Nie musisz się przede mną chować - jestem Peg Boggs, lokalna przedstawicielka Avonu i jestem nieszkodliwa jak ciasto wiśniowe. Oh - chyba ci przeszkodziłam. Chyba już pójdę...
Edward: Nie idź.
Peg Boggs: [widzi nożyce] O Boże. Co ci się stało?
Edward: Nie jestem skończony.



Prowadzący:  Jakieś pytania do Edwarda? Tak, proszę wstać.
Osoba z publiczności 1: Co jest najlepszą częścią twojego nowego życia w mieście?
Edward: Przyjaciele, których poznałem.
Host-TV: Jakieś inne pytania?
Osoba z publiczności 2: Czy myślałeś kiedyś o operacji plastycznej czy protezach? Znam lekarza, który może ci pomóc.
Edward: Chciałbym go poznać.
Prowadzący: Po programie podamy ci jego nazwisko. Bardzo dziękujemy. To bardzo miłe. Ktoś jeszcze? Tak, proszę wstać.
Osoba z publiczności 3: Ale gdy będziesz miał normalne ręce, będziesz taki jak wszyscy.
Edward: Tak, wiem.
Prowadzący: Chyba tego by chciał.
Osoba z publiczności 4: Wtedy nikt nie będzie cię uważał za wyjątkowego. Nie będzie cię w telewizji.
Peg Boggs: Bez względu na wszystko, Edward zawsze będzie wyjątkowy. 



Edward: Kevinie, chcesz znów zagrać w nożyce, kamień i papier?
Kevin: Nie!
Edward: Dlaczego?
Kevin: Bo to nudne. Zawsze wygrywam! 



Esmerelda: To pochodzi z nieba! To pochodzi prosto z płomieni piekielnych! On ma w sobie moc Szatana, czuję to. A wy nie? Czy twoja owca zeszła aż tak daleko z drogi?
Edward: Nie jesteśmy owcami.
Esmerelda: Nie zbliżaj się do mnie!


Peg Boggs: To są twoje dłonie? To są twoje dłonie! Co ci się stało? Gdzie są twoi rodzice? Twoja matka? Twój ojciec?
Edward: Nie obudził się.
Peg Boggs: Jesteś sam? Mieszkasz tu sam? Co ci się stało z twarzą? Nie zrobię ci krzywdy. Dam ci maseczkę. To pomoże powstrzymać infekcję. Jak masz na imię?
Edward: Edward.
Peg Boggs: Edward... Powinieneś pojechać ze mną do domu. 


 

Freddy nie żyje: koniec koszmaru:

Oprah Noodlemantra: Dobra. Jeszcze raz. To jest twój mózg. [rozbija jajko] A to jest twój mózg na haju. Jakieś pytania?
[Freddy uderza go patelnią]
Freddy Krueger: Tak! Co brałeś? Wygląda jak patelnia i jajka.

 

Arizona dream:

Axel Blackmar: Za każdym razem, gdy próbuję przypomnieć sobie swoje sny, zamieniam je w historie. Ale sny są jak życie. Nie możesz złapać ich w dłonie, bo nie możesz złapać czegoś, czego nie widzisz. Jeśli wierzysz w swoje sny, możesz być pewien, że żadna siła, tornado, wulkan czy tajfun, nie zabierze ci miłości; bo miłość istnieje sama w sobie.



Axel Blackmar: Myślałem o tym, co powiedziałaś.
Grace Stalker: A co powiedziałam?
Axel Blackmar: Że powinienem być z tobą.
Grace Stalker: Możesz podać mi taśmę?
Axel Blackmar: Wiesz... kiedy ją poznałem, poczułem coś silnego. Nie wiedziałem, co to było, nie wiedziałem, jak to nazwać. Teraz wszystko się odwróciło i ona... ona jest jak ta chmura, przez którą wszystko widzę. I z drugiej strony widzę ciebie. I czuję coś bardzo silnego. Teraz już wiem, jak to nazwać. Czy to ma jakiś sens?
Grace Stalker: Możesz położyć tu palec? 



Axel Blackmar: Mój tata zawsze powtarzał, że praca jest jak kapelusz, który nakładasz na głowę. I nawet jeśli nie masz spodni, nie musisz chodzić po ulicy i wstydzić się swojej dupy, póki masz kapelusz...


Axel Blackmar: Po burzy nie mogłem powiedzieć, że życie jest piękne. Ale cały czas miałem nadzieję, że ten Eskimos z mojego snu stanie w drzwiach i mnie przytuli. I mimo iż nie czułem się już jak ryba, zdałem sobie sprawę z tego, że nic nie wiem, cieszyłem się, że żyję. 



Axel Blackmar: Ale jaki ma sens oddychanie, kiedy ktoś już ci powiedział, jaka jest różnica między jabłkiem, a rowerem? Jeśli ugryzę rower i pojadę na jabłku sam ją poznam. 



Axel Blackmar: Większość ludzi myśli, że liczę ryby, ale nie robię tego. Patrzę na nie. Patrzę na ich dusze, na ich sny, a potem dopuszczam je do swoich marzeń sennych. 



Axel Blackmar: Nigdy nie myślałem, że to się stanie, ale miłość uderzyła mnie jak słoń i wrzucono mnie do dżungli snów.

Axel Blackmar: Tę filozofię z ciastami, bananami i wacikami do uszu, i...
Paul Leger: Jestem artystą.
Axel Blackmar: Jesteś gównianym artystą.
Paul Leger: Gówniany artysta, artysta, nieważne. Sztuka to sztuka.



Axel Blackmar: Elaine, chciałem ci to kiedyś powiedzieć: Eskimosi wierzą w to, że nawet jeśli umrzesz, nie jesteś martwy
Elaine Stalker: Więc czym jesteś?
Axel Blackmar: Jesteś nieskończonością. Wierzą, że kiedy ciało umiera, staje się częścią Ziemi. Ale twoja dusza nadal żyje. W innych rzeczach,  drzewach, rybach, kamieniach. Albo w innych ludziach, którzy w tym sensie są tobą.
Elaine Stalker: A co jeśli nie podoba ci się to, czym się stałeś?
Axel Blackmar: Czekasz. Czekasz kilka lat, a potem zamieniasz się w co innego.



Axel Blackmar: Gdybyśmy ty i ja zginęli w katastrofie lotniczej, to nie miałoby znaczenia, bo nasze dusze by żyły i kochalibyśmy się w każdym miejscu - bo to jest nieskończoność.

 

Benny i Joon:

Sam: Jak bardzo jest chora?
Benny: Bardzo. Teraz mnie słuchaj, trochę myślałem...
Sam: Jak dla mnie, nie licząc tego, że jest odrobinę chora mentalnie, jest całkiem normalna. 



Sam: Jestem Sam.
Benny: Słyszałem. Jestem Benny.
Sam: Z 'n'?
Benny: Tak, z dwoma. To Joon.
Sam:  Z 'n'?
Joon: Jednym. Zszedłeś ze swojego drzewa.
Sam: To nie jest moje drzewo. 



Joon: Uczyłeś się tego w szkole?
Sam: Nie, nie, przez to wyleciałem ze szkoły.



Sam: Dzięki za kanapę... U Mike'a spałem pod zlewem.



Sam: Joon.
Joon: Co?
Sam: Kocham cię.
Joon: Ja ciebie też.
Joon: Nie mów o tym Benny'emu.
Sam: Dobra. 



Sam: O mój Boże! "Szukam swojego chłopaka. Widziałeś go? To taki przystojniak z małym pieprzykiem na prawym policzku."
Miejscowy: Hej, Ruthie. Jakiś duch z przeszłości?
Sam: "AH! Oh, Brad! Oh, Brad. Brad, proszę nie umieraj. Brad, nie miałam szansy powiedzieć ci, co do ciebie czuję. Oh, Brad, proszę!" To ty! Ty to ty! Ruthie Melony, gwiazda filmu Prom Queen Mutilator with Dick Bebe!
Ruthie: Widziałeś to?
Sam: "Był mój! Był mój!" "Nie, Cindy. Jesteś chora. Cindy, potrzebujesz pomocy. Nie, Cindy! Nie, nie!"    



Benny: Mam  nadzieję, że jesteś zadowolony... Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z tego, co jej zrobiłeś. Trzymaj się z dala od mojej siostry!
Sam: Nie, nie.
Benny: Wiesz dlaczego wszyscy się z ciebie śmieją, Sam? Bo jesteś idiotą. Jesteś pierwszorzędnym kretynem.
Sam: Boisz się, Benny.
Benny: Co?
Sam: Boisz się. Widzę to... I wiem dlaczego. Dawniej cię powiedziałem. Ale... teraz wcale nie mogę na ciebie patrzeć.


 

Co gryzie Gilberta Grape'a:

Mama: Jesteś moim rycerzem w świecącej zbroi. Wiesz o tym?
Gilbert: Chyba w lśniącej.
Mama: Nie, w świecącej. Jesteś światłem, świecisz się. 



Gilbert: Wiesz co? Jesteś dużym chłopcem.
Arnie: Tak!
Gilbert: Jesteś dużym chłopcem.
Arnie: Jestem dużym chłopcem!
Gilbert: Wiesz co? Założę się, że mógłbyś to robić sam, gdybyś tylko chciał. Mógłbyś to zrobić sam?
Arnie: Jestem dużym chłopcem!
Gilbert: Tak, jesteś dużym chłopcem. Teraz weź to...
Arnie: Biorę to.
Gilbert: Umyj wszystko, tam wiszą twoje ręczniki.
Arnie: Okay!
Gilbert: A tam jest twój szlafrok.
Arnie: Okay! Duży chłopiec umyje się sam! 



Becky: Kocham niebo. Jest takie nieograniczone.
Gilbert: Jest duże. Bardzo duże.
Becky: Duże nawet go nie sumuje, prawda? Słowo duże jest takie małe. 



Becky: Powiedź mi, czego chcesz, tak szybko, jak to sobie uświadomisz.
Gilbert: Chcę być dobrym człowiekiem.



Gilbert: Boże, Arnie, robisz się taki duży. Niedługo nie będę już mógł cię nosić.
Arnie: Nie, malejesz, Gilbercie. Malejesz, kurczysz się! Kurczysz się, Gilbercie, Kurczysz się! Kurczysz, kurczysz, kurczysz! 



Gilbert: [do Becky] Nie wiem, co powiedzieć.
Arnie: Powiedź "dziękuję", Gilbercie. "Dziękuję."
Gilbert: [szeptem] Dziękuję. 



Gilbert: To już się więcej nie powtórzy. To był ostatni raz. Prawda, Arnie?
Arnie: To był ostatni raz.
Gilbert: Dobra. Idziemy.
Arnie: Ale ja chcę tam wrócić.



Gilbert: Bobby, jak biznes?
Bobby: Niedobrze... nikt nie umiera.  



Gilbert: Dlaczego mam się tym zająć?
Arnie: Gilbert...
Gilbert: Hmm?
Arnie: Bo jesteś Gilbert.
Gilbert: Bo jestem Gilbert. 



Gilbert: Nie przenosimy się. Chcielibyśmy, ale... mama jest przywiązana do domu. Choć przywiązana to chyba nie jest odpowiednie słowo. Jest w nim zaklinowana.



Gilbert: Ellen? Ellen?
Ellen: Co?
Gilbert: Mogłabyś nie mówić z pełnymi ustami?
Ellen: Co proszę?
Gilbert: Obrzydzasz mnie, zaraz zwymiotuję.
Ellen: Oh, dobra, tato. Pewnie, tato. 



Mr. Lamson: A co chodzi z tym Food Land?
Gilbert: Nie wiem, nie sprzedaje tam, wolałbym umrzeć.

 

Ed Wood:

Edward D. Wood, Jr.: Spotkałem Belę Lugosiego.
Dolores Fuller: Myślałam, że on nie żyje.
Edward D. Wood, Jr.: Nie, żyje. No tak jakby. 



Edward D. Wood, Jr.: Moja dziewczyna nadal nie wie, dlaczego jej swetry są powyciągane.



Edward D. Wood, Jr.: Zastanawiałem się, czy nie chciałabyś czasem wyjść na jakiś obiad, czy coś takiego?
Vampira: Masz na myśli randkę? Myślałam, że jesteś gejem.
Edward D. Wood, Jr.: Nie, nie, jestem tylko transwestytą. 



Edward D. Wood, Jr.: Lubię ubierać damskie ciuchy.
Georgie Weiss: Jesteś homoseksualistą?
Edward D. Wood, Jr.: Nie, ani trochę. Kocham kobiety. Noszenie ich ciuchów sprawia, że czuję się im bliższy.
Georgie Weiss: Nie jesteś homoseksualistą?
Edward D. Wood, Jr.: Nie, jestem stuprocentowym mężczyzną. Walczyłem nawet podczas Drugiej Wojny Światowej. Oczywiście nosiłem damską bieliznę pod mundurem. 



Edward D. Wood, Jr.:
Nie mamy pozwolenia. W nogi! 



Edward D. Wood, Jr.:
I cięcie! Print. Idziemy dalej. To było idealne.
Ed Reynolds: Idealne? Panie Wood, wie pan cokolwiek na temat produkcji?
Edward D. Wood, Jr.: Cóż, lubię myśleć, że wiem.
Ed Reynolds: Tekturowy nagrobek się przechylił. Od razu widać, że ten cmentarz jest fałszywy.
Edward D. Wood, Jr.: Nikt tego nie zauważy. W robieniu filmów nie liczą się detale. Liczy się duży obraz.
Ed Reynolds: Duży obraz?
Edward D. Wood, Jr.: Tak.
Ed Reynolds: Więc co pan na to, że policjant przyjeżdża w dzień, ale nagle okazuje się, że jest noc?
Edward D. Wood, Jr.: Co ty wiesz? Nie słyszałeś o tym, że widzowie ignorują realizm? 



Georgie Weiss: Więc co to za ważna wiadomość, której nie mogłeś mi znów przekazać przez telefon?
Edward D. Wood, Jr.: Zacząłem myśleć o tym, co powiedziałeś, o tym, że twoje filmy muszą przynosić zyski. A teraz, co zapewni filmowi sukces?
Georgie Weiss: Cycki.
Edward D. Wood, Jr.: Nie, coś lepszego. Gwiazda.
Georgie Weiss: Dzieciaku, chyba pomyliłeś mnie z Davidem Selznickiem. Nie robię dużych filmów; robię tandetę.
Edward D. Wood, Jr.: Tak, ale jeśli weźmiemy tandetę, zatrudnimy do niej gwiazdę, wtedy coś otrzymamy.
Georgie Weiss: Tak, tandetę z gwiazdą.



Edward D. Wood, Jr.: Wiesz, że producenci rezygnowali z moich filmów?
Orson Welles: Nienawidzę, kiedy to się dzieje
Edward D. Wood, Jr.: I zawsze chcą zatrudniać swoich ludzi. Nawet nie patrzą na to, czy pasują do roli.
Orson Welles: Co ty nie powiesz? Mam robić thriller dla Universal. Chcą żeby Charlton Heston zagrał Meksykanina.



Edward D. Wood, Jr.: [podczas rozmowy telefonicznej z panem Feldmanem] Naprawdę? Najgorszy film, jaki pan widział. Następny będzie lepszy. Halo. Halo.


Kathy O'Hara: Eddie to jedyny facet w mieście, który nie ocenia ludzi.
Edward D. Wood, Jr.: Zgadza się. Gdybym to robił, nie miałbym żadnych przyjaciół.



Edward D. Wood, Jr.: W prawdziwym życiu jesteś bardziej przerażający niż w filmie.
Bela Lugosi: Dziękuję.



Harry: Ed, co mam z tym zrobić?
Edward D. Wood, Jr.: Co masz na myśli? 
Harry: On nie ma włosów.
Edward D. Wood, Jr.: Kurcze, nie zauważyłem. Nałóż mu perukę! 



Edward D. Wood, Jr.: Reżyseruję filmy.
Tor Johnson: Filmy? Takie jak Myszka Mickey?


 

Don Juan DeMarco:
Don Juan: W życiu pojawiają się cztery pytania, Don Octavio. Czym jest świętość? Z czego zrobiona jest dusza? Za co warto żyć i za co umierać? Odpowiedź jest tylko jedna - miłość.



Don Juan: Trzeba widzieć to, co jest niewidoczne dla oka. Wielu nie podziela mojej percepcji. Kiedy mówię, że wszystkie moje kobiety są olśniewająco piękne, mają co do tego obiekcje. Nos tej jest za duży; biodra tamtej są za szerokie; piersi trzeciej są za małe. Ale ja widzę te kobiety takimi, jakie są naprawdę... wspaniałe, promienne, spektakularne i idealne, bo nie ogranicza mnie mój wzrok. Kobiety reagują na mnie w taki sposób, Don Octavio, bo wyczuwają to, że szukam wewnętrznego piękna, które przesłania każde inne. A potem same zaczynają dostrzegać piękno we mnie. Więc odpowiadając na twoje pytanie, widzę, że ten wspaniały gmach, w którym się znajdujemy, to twoja willa. To twój dom. A pan, Don Octavio DeFlores, jest tak wspaniałym kochankiem jak ja, mimo iż pan zabłądził i zgubił akcent. Mam kontynuować? 



Dr. Jack Michler: Don Juanie, ta młoda kobieta, Dona Ana musi być wyjątkowa. Chciałbym coś o niej usłyszeć.
Don Juan: Czy kiedykolwiek spotkałeś kobietę, która zainspirowała cię do miłości? Tak bardzo, że każdy twój zmysł jest nią wypełniony? Zaciągasz się nią. Smakujesz jej. Widzisz swoje nienarodzone dzieci w jej oczach i wiesz, że twoje serce w końcu znalazło dom. Twoje życie zaczyna się z nią, a bez niej się kończy.
Dr. Jack Michler: Nie wątpię, że utrata takiej miłości jest bolesna. Ale dlaczego tracić życie razem z nadzieją? Dlaczego tracić wszystko? Nie możesz zapomnieć, przyjacielu, że siła twojej miłości, siła miłości Don Juana jest wieczna i nie można jej zaprzeczyć. 



Bill: Chciałbyś porozmawiać o tym, dlaczego próbowałeś się zabić?
Don Juan: Chcesz, by Don Juan de Marco, najwspanialszy kochanek świata z tobą rozmawiał? Co wiesz o wielkiej miłości? Czy kiedykolwiek kochałeś kobietę, dopóki nie wypłynęło z niej mleko z poczuciem, że urodziła samą miłość, a teraz musi ją nakarmić, albo wybuchnie? Czy kiedykolwiek smakowałeś kobietę, dopóki ta nie pomyślała, że może być zadowolona tylko poprzez skonsumowanie języka, który ją pożera? Czy kiedykolwiek kochałeś kobietę tak kompletnie, że brzmienie twojego głosu spowodowało, że jej ciało zadrżało i eksplodowało w intensywnej przyjemności i tylko łkanie mogło przynieść jej pełne spełnienie? 



Don Juan: Żadna kobieta nie opuściła moich ramion nieusatysfakcjonowana.



Don Juan: Każdy prawdziwy kochanek wie, że moment największej satysfakcji przychodzi wtedy, kiedy mija ekstaza, a on widzi przed sobą kwiat, który rozkwitł pod jego dotykiem. 



Don Juan: Każda kobieta to zagadka, którą trzeba rozwiązać.



Don Juan: Jeśli tego pragną, daję kobietom przyjemność i jest to oczywiście najwspanialsza przyjemność, jakiej kiedykolwiek doświadczą.



Donna Ana: Bardzo dobrze, mój kochany. Zaakceptuję to, że nie jestem pierwsza, jeśli powiesz mi szczerze, ile było przede mną.
Don Juan: [głos zza kadru] To był dobry moment na to bym skłamał. Ale prawda to okropny nawyk [do Donny Any]  Łącznie z tobą było ich dokładnie tysiąc pięćset dwie. 



Don Juan: Są ci, którzy nie wierzą w to, że jedna narodzona w niebie dusza rozdziela się na dwie i leci na ziemię jak spadająca gwiazda, gdzie potem znów mimo oceanów i kontynentów, magnetyczne siły ją ze sobą złączają. Ale jak inaczej wyjaśnić miłość od pierwszego wejrzenia? Przekonywano nas, że istnieje tylko nasze życie. Wierzyliśmy w to, że nigdy nie umrzemy. 



Bill: Dlaczego myślisz, że doktor Mickler to Don Octavio del Flores?
Don Juan: Dlaczego myślisz, że Don Octavio del Flores to doktor Mickler?


 

Truposz:


William Blake: Jak masz na imię?
Nobody: Mam na imię Nikt.
William Blake: Proszę?
Nobody: Mam na imię Exaybachay. Ten Który Mówi Głośno, Nie Mówi Nic.
William Blake: Ten który mówi... myślałem, że powiedziałeś, że masz na imię Nikt.
Nobody: Wolę kiedy mówią na mnie Nikt. 



Nobody: Zabiłeś białego, który cię zabił?
William Blake: Nie jestem martwy. Prawda? 



Benmont Tench: Z kim podróżujesz?
William Blake: Uhm... Z Nikim. 



Trading Post missionary: Niech Bóg skarze twoją duszę na ogień piekielny!
William Blake: Już to zrobił. 



William Blake: Nadal masz moje okulary?
Nobody: Nie, przehandlowałem je. Masz tytoń?
William Blake: Nie, przehandlowałem go.
Nobody: Na co?
William Blake: Nie powiem.
Nobody: Kłamca.
William Blake: Złodziej.


 

Na żywo:

Gene Watson: Buziaczki dla ciebie.
Lynn Watson: Nie, buziaczki dla ciebie! 



Gene Watson: Oszalałeś
Pan Smith: Do czego zmierzasz? 



Mr. Smith: Powiedź mi, dlaczego za nim tęsknię.
Gene Watson: Nie żyje?
Mr. Smith: Zgadza się. Nie żyje, ale powiedz mi dlaczego.
Gene Watson: Skąd mam wiedzieć? Nie...
Mr. Smith: Powiedź mi, dlaczego nie żyje!
Gene Watson: Bo go zabiłeś?
Mr. Smith: Zgadza się, zabiłem go. Nawalił zbyt wiele razy, więc wpakowałem mu kulkę w oko. A potem jeszcze dwie, tak dla pewności. To był ktoś, kogo kochałem; kochałem go! Ale dostałem telefon i załatwiłem go jak chore zwierze. Więc jeśli masz wątpliwości, co do tego, co się stanie, jeśli tego nie zrobisz, powiem ci coś. Zrobię sos z twojej małej córeczki, którym przyprawię mięso tego popierdolonego czarnego Irlandczyka. Zrobisz to, co masz zrobić, młody człowieku. Zrobisz to teraz.


 

Donnie Brasco:

Technik FBI: Co to znaczy zapomnij?
Donnie Brasco: Zapomnij to jak zgadzanie się z kimś, no wiesz, Raquel Welch to fajna dupa, zapomnij. Gdy nie zgadzasz się z kimś, Lincoln jest lepszy od Cadillaca. Zapomnij! Ale jeśli coś jest najlepsze na świecie, te papryczki, zapomnij. Ale to również mówienie idź do diabła!  "Hej, Paulie, masz calowego penisa?" i Paulie mówi "Zapomnij!" A czasami to znaczy po prostu zapomnij.



Donnie Brasco: Jeśli wyjdę z tego żywy, ten koleś, Lefty, skończy martwy. To tak samo, jakbym to ja wpakował mu kulkę w łeb.



Donnie Brasco:  Przez całe swoje życie próbowałem być dobry, być gościem w pierdolonym białym kapeluszu. I po co? Po nic. Nie staję się taki jak oni, jestem jednym z nich. 



Lefty: To szef. Pod nim jest szyper. Wiesz, jak to działa?
Donnie Brasco: Tak, jest jak w armi.
Lefty: Gówno prawda. W armii gość, którego nie znasz, mówi ci, żebyś sprzątnął innego gościa, którego nie znasz. 



Donnie Brasco: Myślisz, że jestem wtyczką?
Lefty: Ile razy byłeś u mnie w domu? Jeśli jesteś wtyczką, to ja jestem największym głupcem w historii mafii.



Donnie Brasco: Założę się, że nie wytrzymacie śniadania bez powiedzenia trzech słów.
Córka: Przegrałeś.



Lefty: Garść soli.
Donnie Brasco: Garść?
Lefty: Garść. Garść soli.
Donnie Brasco: Garść czy szczypta?
Lefty: Garść, garść. Nie szczypta. Co mówię? Mówię szczypta?
Donnie Brasco: Nie, powiedziałeś... powiedziałeś garść.
Lefty: Czasami pierdolisz bez sensu, Donnie. 



Japoński kelner: Proszę zdjąć buty.
Donnie Brasco: Zdjąć buty? Spodnie sobie, kurwa, zdejmij.



Donnie Brasco: Pierdolony dupek złapał mnie za kutasa!


 

Odważny:

Ojciec Stratton: Sprzedałeś swoją duszę!
Raphael: Nie, ojcze, sprzedałem swoje ciało. Jak dziwka.


 

Las Vegas Parano:
Raoul Duke: Jedną z rzeczy, której uczysz się przez lata przebywania z ćpunami, jest to, że możesz się odwrócić plecami do człowieka, ale nie do ćpuna. Szczególnie wtedy, gdy wymachuje ci przed oczami ostrym jak brzytwa nożem. 



Raoul Duke: Oto i on. Jeden z bożych prototypów. Ważny mutant, nieprzeznaczony do masowej produkcji. Zbyt dziwny, by żyć, zbyt niezwykły, by umrzeć. 



Raoul Duke: Jeden mach? Ty biedny głupcze! Poczekaj, aż zobaczysz te pieprzone nietoperze. 



Raoul Duke: Dziwne wspomnienia tej nerwowej nocy w Las Vegas. Minęło pięć lat? Cześć? Zdaje się, że całe życie, szczyt, który już nigdy nie będzie miał miejsca. San Francisco lat sześćdziesiątych to było bardzo wyjątkowe miejsce. Żadne wyjaśnienia, żadne słowa, muzyka czy wspomnienia nie oddadzą tego uczucia, które czułeś, gdy żyłeś w tych czasach. Cokolwiek to oznacza. 



Raoul Duke: W każdym kierunku, w każdej godzinie było szaleństwo. W każdym miejscu można było wskrzesić iskrę. Było tam fantastyczne, uniwersalne poczucie tego, że wszystko, co robiliśmy, było dobre, że wygrywaliśmy. 



Raoul Duke: Przy odrobinie szczęścia jego życie było na zawsze zrujnowane. Już zawsze będzie myślał, że za drzwiami jego ulubionych barów, mężczyźni w wełnianych, czerwonych koszulach dostają niesamowitego kopa po czymś, czego on nigdy nie spróbuje. 



Raoul Duke: Bazooko's Circus, to tam cały wtajemniczony świat spędzałby niedzielne wieczory, gdyby naziści wygrali wojnę. To była Szósta Rzesza. 



Raoul Duke: Patrz, dwie babki pieprzą się z misiem polarnym!
Dr. Gonzo: Nie mów mi takich rzeczy. Nie teraz, stary. 



Raoul Duke: Kiedy doszedłem do siebie, apartament był przegnity, strasznie cuchnął. Jak długo tu leżałem? Te wszystkie ślady przemocy. Co się stało? W tym pokoju był dowód nadmiernej konsumpcji niemal każdego rodzaju narkotyków znanych ludzkości od roku pańskiego 1544. Jaki narkoman potrzebował tych wszystkich łupin kokosa i rozbitych słoików miodu? Czy te niezjedzone frytki świadczą o obecności ćpunów? Te kałuże ketchupu na komodzie? Możliwe. Ale skąd ten cały alkohol? I te wulgarne, pornograficzne zdjęcia wysmarowane musztardą, która zaschła i zostawiła twardą, żółtą skorupę? To nie były ślady przeciętnego bogobojnego ćpuna. Były zbyt dzikie. Zbyt agresywne.



Dr. Gonzo: Muszę wyjechać.
Raoul Duke: Wyjechać?
Dr. Gonzo: Tak. Opuścić kraj.
Raoul Duke: Uspokój się. Za kilka godzin ci przejdzie. Usiądź, kurwa, usiądź.
Dr. Gonzo: Przestań pieprzyć, stary. To poważna sprawa. Jeszcze jedna godzina w tym mieście i kogoś zabiję! 



Raoul Duke: [narracja] Byliśmy gdzieś w okolicy Barstow, na obrzeżach pustyni, zaczęło nas łapać. Powiedziałem wtedy coś takiego: Czuję się odrobinę oszołomiony, ty powinieneś prowadzić. [narracja] Nagle otoczył nas okropny krzyk i niebo zapełniło się czymś, co wyglądało na wielkie nietoperze, latały, skrzeczały i nurkowały wokół samochodu, a głos krzyczał:
Święty Jezusie. Co to za pieprzone zwierzęta? Pierdolone świnie.
Dr. Gonzo: Mówiłeś coś?
Raoul Duke: Hm? Nieważne. Teraz ty prowadzisz. [narracja] Pomyślałem, że nie było sensu wspominać o tych nietoperzach. Biedny drań niedługo sam je zobaczy. 



Raoul Duke: Kilku ludzi rozumie psychologię radzenia sobie z drogówką. Normalny pędzący kierowca zacznie panikować i natychmiast zjedzie na bok. Tak być nie powinno. To wzbudza pogardę w sercu gliniarza. Niech drań cię ściga. Pojedzie za tobą. Ale nie będzie wiedział, co zrobić z migaczami, które mówią, że skręcisz w prawo. Włączasz je, by wiedział, że zjeżdżasz w odpowiednie miejsce, by pogadać. Chwilę zajmie mu zdanie sobie sprawy z tego, że musi wykonać skręt, pędząc sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, ale ty będziesz na to przygotowany. 



Raoul Duke: Mieliśmy dwie torby trawki, siedemdziesiąt pięć pigułek meskaliny, pięć arkuszy bibułek z silnym kwasem, solniczkę w połowię wypełnioną kokainą i całą galaktykę wielokolorowych stymulantów, zamulaczy, krzykaczy, rozśmieszaczy... Jak i również kwartę tequili, rumu, skrzynkę piwa, pint czystego eteru i dwa tuziny amylu. Nie żebyśmy tego wszystkiego potrzebowali, ale jeśli już raz zdobędziesz imponującą kolekcję narkotyków, nabierasz tendencji do przeginania. Martwił mnie tylko eter. Nie ma na świecie niczego bardziej bezradnego, nieodpowiedzialnego i zdeprawowanego, niż człowiek na eterze i wiedziałem, że już niedługo zabierzemy się za to zgniłe coś. 



Dr. Gonzo: Podwieźmy chłopaka.
Raoul Duke: Co? Nie. Nie możemy się tu zatrzymać. To kraj nietoperzy. 



Raoul Duke: Jak długo mogliśmy to utrzymać? Zastanawiałem się. Jak długo, zanim jeden z nas zacznie szaleć i paplać do tego chłopaka? Co on wtedy pomyśli? Ta sama samotna pustynia, która była ostatnim domem rodziny Mansonów; czy zacznie się bać, kiedy mój adwokat zacznie krzyczeć o nietoperzach i ogromnej mancie podchodzącej do naszego samochodu? Jeśli tak, będziemy musieli odciąć mu głowę i gdzieś zakopać, bo nie muszę mówić, że nie możemy go wypuścić. Zamelduje o nas jakieś nazistowskiej agencji i będą nas ścigać jak psy. Jezu, czy ja to powiedziałem? Czy tylko pomyślałem? Mówiłem? Słyszeli mnie? 



Raoul Duke: Przejdźmy do konkretów. Ile za małpę? 



Raoul Duke: Lepiej miej mnie w swojej opiece, Panie. Jeśli nie, będziesz miał mnie w swoich ramionach. 



Raoul Duke: Ignoruj ten okropny narkotyk. Tak. Udawaj, że to się nie dzieje. Tak. CZEŚĆ! Mam na imię...  uh, Raoul Duke. Jestem na liście. Darmowy lunch, ostateczna mądrość, totalne pokrycie. Jest ze mną mój adwokat i zdaję sobie sprawę z tego, że jego nazwiska nie ma na liście, ale musimy mieć ten apartament! Musimy mieć ten apartament. Co dalej?
Recepcjonistka hotelu Mint: Pański apartament nie jest jeszcze gotowy. Ale ktoś pana szukał...
Raoul Duke: Dlaczego? Jeszcze nic nie zrobiliśmy! 



Raoul Duke: Nie odważyłbym się zasnąć, podczas gdy ty jesteś naćpany i tylko czekasz na to, by pokroić mnie tym pieprzonym nożem.
Dr. Gonzo: Kto mówił o krojeniu, stary? Chciałem ci tylko wyciąć małe zet na czole.



Raoul Duke: Jaki masz plan?
Dr. Gonzo: Plan?
Raoul Duke: Chodzi o to dziecko w sypialni.
Dr. Gonzo: Lucy. Poznałem ją w samolocie. Tak, to maniaczka religijna. Dałem jej pigułkę, zanim się zorientowałem... Jezu, ona nigdy wcześniej nie piła nawet alkoholu.
Raoul Duke: Cóż, coś z tego będzie. Możemy ją nagrzać i podać jej dupę tym od narkotykowego kongresu. Tak. Nada się do tego idealnie. Ci gliniarze dadzą za nią pięćdziesiąt dolców od łepka, a potem ją przelecą grupowo. Możemy ją ulokować w jakimś motelu, powiesić wszędzie obrazy Jezusa,  potem puścić do niej te pierdolone świnie. Jest silna, stary. Da radę.
Dr. Gonzo: Jezu Chryste. Wiedziałem, że jesteś chory, ale nie myślałem, że kiedykolwiek powiesz coś takiego, ty sprośny łajdaku.
Raoul Duke: Czysta ekonomia, stary. Ta dziewczyna to dar niebios. Może zarabiać tysiąc dziennie.
Dr. Gonzo: To obrzydliwe, stary. Przestań tak mówić.
Raoul Duke: Obliczyłem, że może obsłużyć czterech na raz. Jeśli nadal będzie nagrzana, to ponad dwa patyki dziennie. Może trzy.
Dr. Gonzo: Poczekaj, stary. A co jeśli się na ciebie rzucę i skopię ci tyłek? Wtedy poczujesz się lepiej? Ty sprośny łajdaku.
Raoul Duke: Dobra, posłuchaj mnie. Za kilka godzin prawdopodobnie będzie wystarczająco trzeźwa, by zdać sobie sprawę, że jakiś rosły Jezus podał jej LSD, zaciągnął do pokoju hotelowego w Vegas, a potem brutalnie spenetrował każdy otwór jej małego ciałko swoim pulsującym, nieobrzezanym członkiem.
Dr. Gonzo: To obrzydliwe, stary!
Raoul Duke: Prawda boli.
Dr. Gonzo: To argh! Argh! To argh! Argh! To argh!
Raoul Duke: Argh!
Dr. Gonzo: Chciałem jej pomóc, stary.
Raoul Duke: Pójdziesz za to do komory gazowej. A nawet jeśli tego unikniesz, wyślą cię z powrotem do Nevady za gwałt i konsensualne zboczenie. Ona musi odejść.
Dr. Gonzo: Cholera. W tych czasach nie opłaca się pomagać innym.  



Raoul Duke: Nazwisko? Wolę nie mówić. Mój brat jest politykiem. 



Raoul Duke:Piekielny eter. Sprawia, że zachowujesz się jak wiejski pijak z jakieś wczesnej, irlandzkiej noweli. Totalna utrata umiejętności motorycznych. Zaburzone widzenie, żadnej równowagi, zdrętwiały język. Przerażony umysł się odsuwa, nie jest w stanie porozumieć się z kręgosłupem. Co jest interesujące, bo możesz patrzeć na samego siebie zachowującego się w ten okropny sposób, ale nie możesz tego kontrolować. Zbliżasz się do kołowrotka i wiesz, że kiedy się tam dostaniesz, będziesz musiał dać facetowi dwa dolary, bo inaczej nie wpuści cię do środka. Ale kiedy już tam jesteś, wszystko idzie nie tak. Jakiś wściekły rotarianin popycha cię i myślisz "Co się tutaj dzieje? O co chodzi?" I słyszysz, jak mamroczesz: Psy wydymały Papieża... nie moja wina. Eter to idealny narkotyk dla Las Vegas. W tym mieście kochają się upijać. Świeże mięsko. Przepuścili nas przez kołowrotki i wpuścili do środka. 



Raoul Duke: Byłem w samym środku pierdolonego gadziego zoo i ktoś podawał alkohol tym pieprzonym stworom. Niedługo rozszarpią nas na strzępy. 



Parking Attendant: Nie może pan tu zaparkować.
Raoul Duke: Dlaczego nie? Czy to nie jest odpowiednie miejsce do parkowania?
Parking Attendant: Odpowiednie? Jest pan na chodniku! To jest chodnik! 



Dr. Gonzo: Krowy mnie zabiją. Biseksualiści mnie zabiją. Uciekajmy stąd, gdzie jest winda?
Raoul Duke: Nie, kurwa! Nie zbliżaj się do windy, oni właśnie tego chcą. Zamkną nas w stalowej puszce, zabiorą do piwnicy. Chodź tutaj. Nie uciekaj, stary. Wykorzystają każdy powód do tego, by nas zabić. 



Raoul Duke: Jebać go... Będę za nim tęsknił. 



Raoul Duke: Głosowaliście na Huberta Humphreya i zabiliście Jezusa.



Raoul Duke: Szybko, jak króliczek.



Raoul Duke: Tak, wiem. Jestem winny. Rozumiem to. Wiedziałem, że to przestępstwo, a i tak to zrobiłem. Cholera, po co się kłócić? Jestem pieprzonym przestępcą, niech pan na mnie spojrzy. 



Raoul Duke: Powiedział, że zrozumiał, ale w jego oczach widziałem, że wcale tak nie było. Okłamał mnie! 



Dr. Gonzo: On podrywa moją kobietę, stary!
Raoul Duke: Tę blond groupie od ekipy filmowej? Cholera. Myślisz, że ją posuwa?
[chichocze]
Dr. Gonzo: Jasne, śmiej się z tego.
Raoul Duke: Pieprzy ją tak, że wychodzą jej gały, stary.
Dr. Gonzo: Wy pieprzone białasy jesteście wszyscy tacy sami... wszystkie pieprzone białasy są takie same! 



Dr. Gonzo: [rozsypuje kokainę] Jezu! Stary, widziałeś, co Bóg nam właśnie zrobił?
Raoul Duke: Nie Bóg to zrobił, tylko ty. Jesteś pierdolonym agentem narkotykowym, wiedziałem! To była nasza kokaina, ty pierdolona, świńska dziwko...
Dr. Gonzo: Lepiej uważaj. Tu jest dużo sępów, do rana oczyszczą twoje kości.
Raoul Duke: Ty pierdolona dziwko.



Raoul Duke: Przyłapali mnie, cholera. Utknąłem na jakimś śmierdzącym, pustynnym skrzyżowaniu w Baker. Nie mam za dużo czasu, stary, kurwy się zbliżają! Upolują mnie jak jakąś pieprzoną bestię!
Dr. Gonzo: Whoa, popadasz w paranoję?
Raoul Duke: [wrzeszczy] Pilnie potrzebuję pierdolonego prawnika!
Dr. Gonzo: Co robisz w Baker, nie dostałeś mojego telegramu?
Raoul Duke: Jakiego telegramu, ty bezwartościowy łajdaku? Okaleczę ci za to dupsko.
Dr. Gonzo: Ty bezmózgi śmieciu, miałeś być w Vegas na konferencji prawników, zarezerwowałem apartament we Flamingo. Wszystko było zaaranżowane. Teraz, co robisz na środku pustyni?
Raoul Duke: Nic. Nieważne, to był żart. Tak właściwie to teraz siedzę przy basenie we Flamingo, rozmawiam przez przenośny telefon, który przyniósł mi karzeł z kasyna. Mam tu totalne uznanie. Nie zbliżaj się do tego miejsca. Obcy nie są tu mile widziani. 



Raoul Duke: Eter przestawał działać. Kwas już dawno puścił. Ale meskalina przybierała na sile. Dobra meskalina działa powoli. Pierwsza godzina to czekanie. Po półtorej godziny zaczynasz przeklinać śmiecia, który ci to sprzedał, bo nic się nie dzieje. A potem - ZANG!

 

Dziewiąte wrota:

Baronowa Kessler: Moje ostatnie dzieło: "Diabeł: Historia i Mit" - to coś w rodzaju biografii. Zostanie wydane w przyszłym roku.
Dean Corso: Dlaczego diabeł?
Baronowa Kessler: Widziałam go kiedyś. Miałam piętnaście lat, widziałam go tak wyraźnie, jak teraz widzę pana: frak, cylinder, laska. Bardzo elegancki, bardzo przystojny. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Dean Corso: Trzysta lat temu spłonęłaby pani za to na stosie.
Baronowa Kessler: Trzysta lat temu, bym tego nie powiedziała!



Liana Telfer: Nie pieprz mi tutaj!
Dean Corso: Myślałem, że już pieprzyłem. 



Liana Telfer: Pracuje pan za pieniądze, ja je biorę.
Dean Corso: Co jeszcze?
Liana Telfer: Mam dużo pieniędzy.
Dean Corso: Cieszę się. 



Bernie: Powiedziałem mu, że nie mam z tym nic wspólnego.
Dean Corso: Nic prócz swoich dziesięciu procent.
Bernie: Dwudziestu. Pamiętaj, że Szwajcar to mój klient.
Dean Corso: Nie.
Bernie: Piętnaście. Przez wzgląd na moje dzieci.
Dean Corso: Nie masz dzieci.
Bernie: Nadal jestem młody. Daj mi trochę czasu.
Dean Corso: Dziesięć. 



Boris Balkan: Musisz się jeszcze raz z nią zobaczyć.
Dean Corso: Żartujesz? Widziałeś jej sekretarkę?
Boris Balkan: Spróbuj w przerwie obiadowej.



Boris Balkan: Spójrz, zanurzam ręce w ogniu! Nie czuję gorąca!
Dean Corso: Świetnie! Pokaż coś jeszcze. 



Boris Balkan: Teraz możesz patrzeć! Nie możesz pójść ze mną... Muszę iść sam, ale możesz patrzeć i się dziwić.
Dean Corso: Bardzo miło z twojej strony.
Boris Balkan: Zaiste. Byli ludzie, którzy spłonęli żywcem lub byli wypatroszeni za ujrzenie tego, czego będziesz świadkiem. 



Boris Balkan: Corso.
Dean Corso: A kogo się spodziewałeś? Ducha?
Boris Balkan: Nie jest pan tu mile widziany, panie Corso. Proszę wyjść!
Dean Corso: Jestem jedynym duchem, jakiego pan dziś zobaczy.



Boris Balkan: Nie lubi mnie pan, prawda?
Dean Corso: Nie muszę pana lubić, jest pan klientem i dobrze pan płaci. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga