Cytaty filmowe II

Żona astronauty:

Spencer Armacost: Widzę to, co widzisz. Wiem to, co ty wiesz.

Spencer Armacost: Powiedziałem temu napchanemu fast foodami skurwysynowi, że nie mielibyśmy nawet szansy zostać bohaterami, gdyby nie zmusił nas do naprawy tego kawałka gównianej satelity.
Jillian Armacost: I co się stało potem?
Spencer Armacost: No wiesz, powiedział, że nikt wcześniej tak do niego nie mówił , a ja powiedziałem, że gówno mnie to obchodzi i że jak jeszcze raz do mnie zadzwoni, to go namierzę, wyciągnę z łóżka, ściągnę mu spodnie i złoję mu skórę wieszakiem na oczach jego żony i dzieci!
Jillian Armacost: Powiesz mi, co tak naprawdę powiedziałeś prezydentowi?
Spencer Armacost: Podziękowałem mu za telefon i zapytałem, co ma na sobie. Zaczął ciężko oddychać, wydobył z siebie zabawny dźwięk i się rozłączył.

Spencer Armacost: Ona ma balony, dlaczego ja nie dostałem balonów?
Jillian Armacost: Bo dostałeś cukierka.
Spencer Armacost: Nie dostałem żadnego cukierka, gdzie jest mój cukierek?

Spencer Armacost: Kocham cię, Jillian.
Jillian Armacost: Nieprawda.

Spencer Armacost:  Shh shhh shhh. Nic nie mów. Nie mów ani słowa, kochanie. Nic ci nie jest. One nadal są w tobie, Jill. Są tam, gdzie powinny. I już nigdy nie wspomnimy o tym, co próbowałaś zrobić... co próbowałaś zrobić z tymi pigułkami, dobrze? To nie istnieje. Nigdy się nie zdarzyło, Jill. Nie chcę słyszeć nawet pisku. Słyszysz? Bardzo cię kocham. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś stało się tobie i dzieciom. Teraz bądź cicho i odpoczywaj. Jestem przy tobie. Zawsze przy tobie będę, Jillian. Zawsze. A teraz śpij. Grzeczna dziewczynka.

Spencer Armacost: Jezu Chryste, Jill.
Jillian: Nie podchodź!
Spencer Armacost: Dlaczego mi to robisz?
Jillian: Powiedziałam, nie podchodź. Kim jesteś?
Spencer Armacost: Kim jestem? Jestem jedynym, któremu na tobie zależało. Jestem tym, który dał ci powód do życia. Jestem każdą pieprzoną chwilą, która coś znaczyła w twoim życiu.
Jillian: Nieprawda. Nawet cię nie znam.
Spencer Armacost: Nie? Powiem ci coś. Pamiętam, że nie chciałaś bym tam poleciał. Błagałaś mnie bym tego nie robił. Pamiętasz, jak bardzo się bałaś? A ja powiedziałem ci, że wrócę z cząstką nieba. Płakałaś. Pamiętasz? I, kurwa, zrobiłem to! Jak myślisz, co jest w tobie? Dałem ci niebo.
Jillian: Wcale nie. Nie jesteś Spencerem.
Spencer Armacost: Kochanie, proszę cię, nie musi tak być. Wyjdź z wody. Proszę, skarbie, wyjdź z wody. Proszę.
Jillian: O mój boże! Nan! O mój Boże! Zabiłeś moją siostrę. Zabiłeś mojego męża.
Spencer Armacost: Tak, zabiłem. A potem przeleciałem jego żonę.

Spencer Armacost: To tylko koszmar, skarbie. Mówiłaś przez sen.
Jillian Armacost: Co mówiłam?
Spencer Armacost: Nie wiem. To nie brzmiało jak słowa. Bardziej jak dźwięki.
Jillian Armacost: Boję się.
Spencer Armacost: Myślę, że byłoby dziwne, gdyby kobieta, która ma po raz pierwszy zostać mamą się nie bała.

Spencer Armacost: Muszę ci coś powiedzieć, Jill... o tym, co się stało. Było zimno. Wiedziałem czym było to zimno... to była śmierć. Potem zimno znikło i poczułem ciepło. To było twoje ciepło.

Spencer Armacost: Jestem prawdziwym amerykański bohaterem. Powiedział to prezydent Stanów Zjednoczonych, a ty to słyszałaś.


 

Jeździec bez głowy:

Ichabod Crane: Przestępstwo nosi wiele mask, żadna z nich nie jest tak niebezpieczna jak cnota...

Katrina Anne Van Tassel: Nie płakałam za Bromem... i moje serce nie jest złamane. Myślisz, że jestem zła?
Ichabod Crane: Nie... ale masz w sobie coś z czarownicy, Katrino.
Katrina Anne Van Tassel: Dlaczego tak mówisz?
Ichabod Crane: Bo mnie oczarowałaś.
 
Steenwyck: Nie znaleziono ich głów.
Ichabod Crane: Głowy zniknęły?
Notariusz James Hardenbrook: Zostały zabrane. Przez Jeźdźca bez głowy. Zabrane do piekła.

Young Masbath: Czy on nie żyje?
Ichabod Crane: Tu tkwi problem. On cały czas jest martwy.

Ichabod Crane: To był jeździec bez głowy.
Baltus Van Tassel: Chyba za bardzo się pan ekscytuje.
Ichabod Crane: Ale to był jeździec bez głowy.
Baltus Van Tassel: Oczywiście. Dlatego pan tu jest.
Ichabod Crane: Nie, musi mi pan uwierzyć. To był jeździec, martwy. Bez głowy.
Baltus Van Tassel: Wiem, wiem
Ichabod Crane: Nie wie pan, bo pana tam nie było. To prawda.
Baltus Van Tassel: Oczywiście, że prawda. Mówiłem panu. Wszyscy panu mówili.
Ichabod Crane: Widziałem go.

Ichabod Crane: Katrino, czemu jesteś w moim pokoju?
Katrina Anne Van Tassel: Bo jest twój. 

Ichabod Crane: Przesunął pan ciało?
Dr. Thomas Lancaster: Tak
Ichabod Crane: Nie można przesuwać ciała!
Dr. Thomas Lancaster: Dlaczego nie?
Ichabod Crane: Bo tak.

Ichabod Crane: Zabij go. Nie, nie! Ogłusz go!


 

Człowiek który płakał:

Cesar: Lepiej uciec i żyć, niż zostać i umrzeć.


 

Czekolada:

Roux: Powinienem cię ostrzec: przyjaźniąc się z nami, przysparzasz sobie wrogów.
Vianne Rocher: To obietnica?
Roux: Gwarancja.

Roux: Mogę to naprawić jeśli chcesz. Nie ze szkła, ale mogę zrobić nowe, mocne z drewna.
Vianne Rocher: Miło z twojej strony, ale obstaję przy tym, że ci za to zapłacę.
Roux: No to jest nas dwoje.


 

Blow:

George: To było najwspanialsze uczucie, jakiego doświadczyłem. Po nim nastąpiło najgorsze uczucie, jakiego doświadczyłem.

George:  Ale wymuszam uśmiech, wiedząc, że moje ambicje przerosły mój talent. Już nie ma białych koni i pięknych kobiet przed moimi drzwiami.

Mirtha Jung: Chcę rozwodu, George. Zaopiekuję się Kristiną. A kiedy wyjdziesz za tydzień, zapłacisz alimenty i tyle. Jest ktoś inny. Pewnie nie chciałeś o tym wiedzieć, ale chciałam ci to powiedzieć. Powiedź coś.
George: Co mam powiedzieć? Jestem w więzieniu. Powinnaś wiedzieć, że to ty mnie tu wsadziłaś.
Mirtha Jung: Wiedziałam, że powiesz coś takiego. Zawsze myślisz tylko o sobie.

George: Cześć, tato. Pamiętam to, co było wiele lat temu, kiedy miałem sto pięć centymetrów wzrostu, ważyłem trzydzieści kilo, ale byłem twoim synem w każdym calu. Pamiętam, jak w soboty rano chodziłem ze swoim tatą do pracy, wspinaliśmy się na dużą, zieloną ciężarówkę. Myślałem, że ta ciężarówka... myślałem, że to było największa ciężarówka na świecie, tatusiu. Pamiętam, jak ważna była nasza praca, gdyby nie my, ludzie zamarzliby na śmierć. Dla mnie byłeś najsilniejszym facetem na świecie. Pamiętam te domowe nagrania, kiedy mama przebierała się za Lorettę Young, grille i mecze, lody, zabawy z Tuńczykiem. A kiedy wyjechałem do Kalifornii, wróciłem do domu z FBI na karku i ten agent Trout musiał przykucnąć, by założyć mi buty, a ty powiedziałeś "Do tego się właśnie nadajesz, sukinsynu, do zakładania butów Georgiemu." To było dobre, tato, pamiętasz to? Pamiętam, jak mówiłeś mi, że pieniądze nie dają szczęścia. Cóż, staruszku, mam czterdzieści dwa lata i nareszcie rozumiem, co chciałeś mi przez to powiedzieć. Nareszcie rozumiem. Jesteś najlepszy, tato, żałuję, że nie zrobiłem dla ciebie więcej, że nie spędziliśmy ze sobą więcej czasu. Niech wiatr zawsze wieje ci w plecy, a słońce świeci w twarz i niech skrzydła przeznaczenia niosą cię do gwiazd. Kocham cię, tato. George.

George: Oficjalny limit człowieka to coś pomiędzy jednym i półtora gramem kokainy, w zależności od masy ciała. Wciągałem pięć gramów kokainy dziennie, może więcej. Raz wciągnąłem dziesięć gramów w ciągu dziesięciu minut. Chyba miałem wysoką tolerancję.

George: Wpadłem. Wystawiło  mnie FBI i DEA. Nie przejąłem się tym. Wystawili mnie Kevin Dulli i Derek Forreal, żeby ratować własne tyłki. Nie przejąłem się tym. Zostałem skazany na sześćdziesiąt lat w Ottisville. Nie przejąłem się tym. Nie dotrzymałem obietnicy. Wszystko, co w życiu kochałem, odeszło.

Diego Delgado: Ile dostałeś?
George: Niech policzę. Dwadzieścia sześć miesięcy.
Diego Delgado: Dwadzieścia sześć miesięcy? Za morderstwo? Muszę poznać twojego adwokata.

 George: Danbury to nie było więzienie, to była szkoła dla przestępców. Poszedłem tam jako absolwent marihuany, wyszedłem z doktorem z kokainy.

Sędzia: George Jung, jest pan oskarżony o posiadanie sześciuset sześćdziesięciu funtów marihuany z zamiarem rozprowadzania. Jak się pan z tego wytłumaczy?
George: Wysoki sądzie, chciałbym powiedzieć kilka słów, jeśli mogę.
Sędzia: Musi pan przestać się garbić i wstać, i zwracać  się do sądu, proszę pana.
George: [wstaje] Dobra. Szczerze mówiąc, nie uważam bym popełnił przestępstwo. Myślę, że skazywanie mnie na więzienie jest nielogiczne i nieodpowiedzialne. Kiedy by się tak nad tym zastanowić, co ja takiego zrobiłem? Przekroczyłem wyimaginowaną linię z paczką roślinek. Mówicie, że jestem wyjęty spod prawa, nazywacie mnie złodziejem, ale gdzie jest świąteczny obiad dla ludzi na zasiłku? Huh? Mówicie, że szukacie kogoś, kto nigdy nie jest słaby, zawsze silny, by dawać wam kwiaty za każdym razem, gdy macie rację lub się mylicie, kogoś, kto będzie otwierał wszystkie drzwi, ale to nie ja, skarbie, huh? Nie, nie, nie, to nie ja, skarbie. To nie mnie szukasz, skarbie. Łapiesz?
Sędzia: Tak... Boże, pańska koncepcja jest bardzo interesująca, panie Jung.
George: Dziękuję
Sędzia: Na nieszczęście dla pana, ta linia, którą pan przekroczył, była prawdziwa, a roślinki, które pan ze sobą miał, nielegalne, pańska kaucja to dwadzieścia tysięcy dolarów.

Diego Delgado: Śni ci się coś, George?
George: Śniłoby się, gdybym mógł się, do cholery, przespać.

George:  Hej, czy mam na sobie pomadkę? Pytam, czy mam na sobie pomadkę? Chcę mieć pewność, że ładnie wyglądam, kiedy ktoś mnie dyma. 

George: Piętnaście kilo kokainy? To nic. Sikam piętnastoma kilogramami.

George:
Wszystko będzie dobrze, kochanie. Nie smuć się.
Kristina Jung: Co się z nami stanie?
George: Nie wiem. 
Kristina Jung: Rozdzielą nas?
George: Nie, nigdy. Nawet o tym nie myśl, to niemożliwe. Kocham twoją mamę, a ty jesteś moim serduszkiem. Mógłbym żyć bez serca? Mógłbym?

Fred Jung: To była piękna wiadomość.
George: Każde słowo było szczere.
Fred Jung: Wiedziałeś, że umarłem dwa tygodnie po tym, jak wysłałeś mi kasetę?
[Fred znika i George zostaje sam]
George: Tak, tato, wiedziałem.

George: Jestem jedynym facetem, którego przymknęli kelnerzy.


 

Z piekła rodem:

Sir William Gull: Pewnego dnia ludzie spojrzą wstecz i powiedzą, że to ja stworzyłem dwudziesty wiek.
Abberline: Nie zobaczysz dwudziestego wieku.

Abberline: Dlaczego?
Sir Charles Warren: Kwestionuje pan moją decyzję?
Abberline: Nie, proszę pana, po prostu chcę wiedzieć dlaczego.

Abberline: Dla pańskiej wiadomości, panie Withers... gwiazda Dawida ma sześć rogów.

Sir Charles Warren: Mój Boże. To szaleniec.
Abberline: Bardzo pan spostrzegawczy.

Sir Charles Warren: To już koniec. Ma pan moje słowo.
Abberline: Jebać pańskie słowo! Zniszczę każdego pańskiego pojeba!

Abberline: To nie jest mord dla zysku. To rytuał.


 

Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły:

Barbossa: Miałeś być martwy!
Jack Sparrow: A nie jestem?

Murtogg: Na ten dok nie mogą wchodzić cywile.
Jack Sparrow: Bardzo mi przykro, nie wiedziałem. Jeśli jakiegoś zobaczę, natychmiast was poinformuję.

Barbossa: Jack... Jack! Nie zauważyłeś? To ta sama wyspa, której byłeś gubernatorem
Jack Sparrow: Zauważyłem.
Barbossa: Może znów uda ci się uciec w jakiś magiczny sposób, ale wątpię w to. Naprzód.
Jack Sparrow: Ostatnim razem dałeś mi pistolet z jednym nabojem.
Barbossa: Masz rację. Gdzie pistolet Jacka? Przynieście go.
Jack Sparrow: Jest nas dwoje,  gentleman dałby nam dwa pistolety.
Barbossa: Będzie tylko jeden pistolet, a ty możesz być gentlemanem i zastrzelić damę; a samemu umrzeć z głodu.

Town Clerk: Jacku Sparrow.
Jack Sparrow: Kapitanie... Kapitanie Jacku Sparrow.
Town Clerk: ...oskarżony jesteś o świadome zbrodnie przeciwko koronie. Zbrodni jest wiele i ich natura jest grzeszna 
Elizabeth: Tak nie można...
Gubernator Swann: Komodor Norrington jest związany prawem, jak my wszyscy
Town Clerk: ...udawanie oficera Marynarki Królewskiej; udawanie duchownego anglikańskiego kościoła...
Jack Sparrow: Oh tak, heh heh
Town Clerk: ...podpalenie; porwanie; krzywoprzysięstwo; piractwo;drobne kradzieże; deprawacja. Za te zbrodnie zostaniesz powieszony. Niech Bóg zmiłuje się nad twoją duszą.

Will Turner: Oszukiwałeś
Jack Sparrow: Pirat.

Jack Sparrow: Ważne jest to, co człowiek może, a czego nie może. Na ten przykład, możesz pogodzić się z tym, że twój ojciec był piratem i dobrym człowiekiem, albo nie. Ale masz piractwo we krwi, chłopcze, więc będziesz musiał się z tym pogodzić. I ja mogę pozwolić ci się utopić, ale nie mogę zabrać tego statku na Tortuge sam, kapujesz? Więc możesz żeglować pod rozkazami pirata, czy nie?

Mr. Gibbs: Czwartego dnia związał ze sobą dwa żółwie morskie i zrobił z nich tratwę.
Will Turner: Związał dwa żółwie morskie.
Mr. Gibbs: Tak. Żółwie morskie.
Will Turner: Czego użył jako liny?
Jack Sparrow: Ludzkich włosów. Ze swoich pleców.

Jack Sparrow: Myślę, że wszyscy znaleźliśmy się w bardzo wyjątkowym miejscu. Duchowo, ekumenicznie, gramatycznie. Kibicowałem ci. Elizabeth... nie wyszłoby nam, kochanie. Przykro mi... Will... ładny kapelusz. Przyjaciele... To jest dzień, który na zawsze zapamiętacie, jako dzień, kiedy... 

Jack Sparrow: Odłóż to, synu. Nie warto znów oberwać.
Will Turner: Nie pokonałeś mnie. Zignorowałeś zasady. W uczciwej walce, zabiłbym cię.
Jack Sparrow: Nie pociągają mnie uczciwe walki.

Will Turner: Gdzie Elizabeth?
Jack Sparrow: Jest bezpieczna, tak jak obiecałem. Poślubi Norringtona, tak jak obiecała. A ty za nią umrzesz, tak jak obiecałeś. Więc wszyscy jesteśmy uczciwymi mężczyznami... oczywiście prócz Elizabeth, która jest kobietą. 

Jack Sparrow: Wesele? Uwielbiam wesela. Polać!

Jack Sparrow: Jeśli czekałeś na odpowiednią chwilę, to właśnie minęła.

Barbossa: Jak, do cholery, wydostałeś się z tej wyspy?
Jack Sparrow: Kiedy zostawiłeś mnie na tej zapomnianej przez Boga wyspie, zapomniałeś o jednej bardzo ważnej rzeczy: jestem kapitan Jack Sparrow.

Norrington: Jesteś bez wątpienia najgorszym piratem, o jakim słyszałem.
Jack Sparrow: Ale o mnie słyszałeś.

Jack Sparrow: Gdzie jest medalion?
Elizabeth: Drań
Jack Sparrow: A gdzie jest drogi William?
Elizabeth: Will.
Will Turner: Elizabeth.
Jack Sparrow: Małpa!

Jack Sparrow:
Wyglądasz znajomo. Czy już ci kiedyś groziłem?

Barbossa: Dziękuję, Jack.
Jack Sparrow: Nie ma za co.
Barbossa: To nie do ciebie. Nazwaliśmy małpę Jack.

Jack Sparrow: Zrób nam przysługę... Wiem, że to dla ciebie trudne... ale proszę, zostań tu i postaraj się nie robić nic głupiego.

Jack Sparrow: Przestańcie dziurawić mój statek!

Will Turner: Mamy ukraść okręt? Ten okręt?
Jack Sparrow: Zarekwirować. Zarekwirujemy ten okręt. Termin żeglarski.

Jack Sparrow: Ja? Jestem nieuczciwy i możesz ufać w to, że nieuczciwy człowiek zawsze będzie nieuczciwy. Uczciwie. To na uczciwych powinno się uważać, bo nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć, kiedy zrobią coś niesamowicie... głupiego.

Jack Sparrow: Scarlet.
[policzkuje go]
Jack Sparrow: Nie jestem pewien, czy na to zasłużyłem
[pojawia się blondynka]
Jack Sparrow: Giselle.
Giselle: Kto to był?
Jack Sparrow: Co?
[policzkuje go]
Jack Sparrow: Na to zasłużyłem

Jack Sparrow: Nie! Niedobrze! Przestań! Niedobrze! Co ty wyprawiasz? Spaliłaś całe jedzenie, cień...  rum!
Elizabeth: Tak, nie ma rumu
Jack Sparrow: Dlaczego rum?
Elizabeth: Po pierwsze: to nikczemny napój, który zamienia nawet szanowanego mężczyznę w łotra. Po drugie: ten sygnał ma ponad sto stóp wysokości. Szuka mnie cała marynarka; myślisz, że istnieje szansa, że nas nie zobaczą?
Jack Sparrow: Ale dlaczego rum?

Barbossa: Kim jesteś?
Jack Sparrow: Nikim. To nikt. Daleki kuzyn bratanka mojej ciotki, piąta woda po kisielu. Ma piękny głos. Kastrat.

Jack Sparrow:
Parleley, parlelellyleloooo, par le nee, partner, par..., cholerka, parsley...
Ragetti: Parley?
Jack Sparrow: Dokładnie. Parley. Parley.
Pintel: Parley? Niech będzie przeklęty ten, kto wymyślił "Parley".
Jack Sparrow: To pewnie jakiś Francuz.

Jack Sparrow: Tym właśnie jest statek. To nie tylko kadłub, pokład i żagle, tego potrzebuje statek, ale statek jest tak naprawdę... Czarna Perła to tak naprawdę... wolność.

Jack Sparrow: Anamaria.
[Anamaria policzkuje Jacka]
Will Turner: Domyślam się, że nie zasłużyłeś?
Jack Sparrow: Nie, na ten zasłużyłem.
Anamaria: Ukradłeś moją łódź!
Jack Sparrow: Właściwie...
[Anamaria znów policzkuje Jacka]
Jack Sparrow: Pożyczyłem... pożyczyłem bez pozwolenia, ale z zamiarem oddania.
Anamaria: Ale nie oddałeś!
Jack Sparrow: Dostaniesz inną.
Anamaria: Dostanę.
Will Turner: Lepszą.
Jack Sparrow: Lepszą.
Will Turner: Tę.
Jack Sparrow: Którą? Tę? Tak, tę. Co ty na to?
Załoga: Tak!
Mr. Gibbs: Nie, kobieta na pokładzie to okropny pech.
Jack Sparrow: Większy pech będzie, gdy jej na nim nie będzie.

Jack Sparrow: Już drugi raz patrzę, jak ten człowiek odpływa moim statkiem.
Elizabeth: Ale byłeś już na tej wyspie, prawda? Możemy uciec w ten sam sposób.
Jack Sparrow: Po co i dokąd, młoda panno? Czarna Perła przepadła i jeśli nie masz steru i żagli ukrytych pod stanikiem, młody pan Turner zginie, zanim do niego dotrzesz.
Elizabeth: Przecież jesteś Kapitan Jack Sparrow. Uciekłeś siedmiu agentom Wschodnio Indyjskiej Kompanii. Okradłeś port w Nassau, nie oddając ani jednego strzału. Jesteś tym piratem, o którym czytałam, czy nie? Jak uciekłeś ostatnim razem?
Jack Sparrow: Ostatnim razem... Spędziłem tu trzy dni. Ostatnim razem przemytnicy rumu mieli swój skład na tej wyspie, przepływali i zabrali mnie ze sobą. Patrząc na to wszystko, już dawno wypadli z biznesu. Prawdopodobnie możemy za to dziękować twojemu cholernemu koleżce Norringtonowi.
Elizabeth: Więc tak to było? To jest sekret wielkiej przygody sławnego Jacka Sparrowa. Przez trzy dni leżałeś na plaży i piłeś rum.
Jack Sparrow: Witaj na Karaibach, kochanie.

Jack Sparrow: Znam te działa. To Perła.
Więzień: Czarna Perła? Słyszałem historie. Łupi już od dziesięciu lat. Nikt nie uchodzi z życiem.
Jack Sparrow: Nikt nie uchodzi z życiem? Więc niby skąd biorą się te opowieści, co?

Jack Sparrow: Myślisz, że mądry chłopak krzyżuje ostrze z piratem?
Will Turner: Obraziłeś pannę Swann.
Jack Sparrow: Tylko odrobinkę.

Lt. Gillette: Na tym statku nie mogą być tylko dwie osoby. Nie wypłyniecie z zatoki.
Jack Sparrow: Synu, jestem kapitan Jack Sparrow. Kapujesz?  

Jack Sparrow: Bierz, co możesz!
Mr. Gibbs: Nie dawaj nic w zamian!


Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2


Agent Sands: Cóż, chyba powinien podziękować ci za to, że nie wsadziłeś sobie tego w dupę.

El Mariachi: Chcesz, żebym zastrzelił kucharza?
Agent Sands: Nie, sam go zastrzelę. I tak zaparkowałem z tyłu.

Belini: Zabiłbyś mnie dla dziesięciu tysięcy dolarów? Nie ośmieliłbyś się. Nie ośmieliłbyś się.
Sands: Ośmieliłbym.

Taksówkarz: Rozejrzyj się, mamy pierdolony zamach stanu.
Agent Sands: Nie widzę, jebańcu. Nie mam oczów.

Jorge FBI: Do zobaczenia.
Agent Sands: Pierdol się.

Agent Sands: Widziałeś kiedyś coś takiego? Używałeś czegoś takiego? Nie rób tego, bo to bardzo, bardzo złe. Ale teraz chcę, żebyś wycelował w tego złego kolesia, który nas śledzi i strzelił mu w łeb.
Chicle Boy: Matalo?
Agent Sands: O tak, bardzo matalo.

Sands: Dlaczego mój klucz nie pasuje?
Ajedrez: Jest za mały.

Agent Sands: Walki byków. Podoba ci się to? Byk jest dźgany, rażony prądem, bity. Byk jest ranny. Byk jest zmęczony, zanim jeszcze matador wyjdzie na arenę. Czy to zwycięstwo? Oczywiście, że tak. Chcesz znać sekret zwycięstwa? Kreatywny duch sportu. Innymi słowy, ktoś musi ustawić mecz.

El Mariachi: Dlaczego ja?
Sands: Szczerze, bo nie masz po co żyć... na swój sposób jesteś już martwy i to Marquez cię zabił, więc dlaczego by mu się nie odwdzięczyć?

Sands: Belini... Jak długo robimy razem interesy? Długo. I na swój sposób prawie cię szanuję. Prawie. Ale musisz przestać się opierdalać. Masz jakieś informacje o Barillo czy nie?
Belini: Mam to, czego potrzebujesz. Po prostu rozkoszuję się tymczasową przewagą. Czy to cię denerwuje?
Sands: Wiesz, że ukrywanie istotnych informacji przed oficerem federalnym to poważne przestępstwo. Zwłaszcza, że ten oficer słono za to zapłacił i nie zastanawiałby się dwa razy nad tym, by zerwać cię tę łatkę z oczodołu i wyruchać  na śmierć.

Sands: Nazywam się Sheldon Jeffery Sands. Pracuję dla Centralnej Agencji Wywiadowczej. Ustalam rządy i je obalam. Prowadzę szalone życie.

Agent Sands: Dobra, sprzątnij go. Sprzątnij jebańca! Wyślij go na pierdolony Broadway.

Agent Sands: Okey, zaraz zacznę panikować.


 
Sekretne okno:

Mort: Zabiłem lustro. I kabinę prysznicową.

John Shooter: Myślałem, że nie palisz
Mort: Zacząłem, dla zdrowotności.

Mort: To nie jest mój piękny dom. To nie jest moja piękna żona. Już nie.

Mort: Liczy się tylko zakończenie. To najważniejsza część opowiadania, zakończenie. A to jest... bardzo dobre. To jest idealne.

Ted: Musimy pogadać.
Mort: Oh, mam przerąbane.

Mort: Mam to gdzieś. Będę palił. Będę totalnie palił. Skończę tę, pójdę do sklepu po nową paczkę i wypalę to gówno jeden za drugim.

Ken Karsch: Nie ma żadnych potworów.
Mort: Sprawdziłeś pod łóżkiem?
Ken Karsch: Tak, nawet w twojej skrzynce z zabawkami.

Mort: To piękny dom. Podoba mi się. Cholera, kocham go. Dlatego go kupiłem.

Mort: Kurcze, Ted, przykro mi, że tego nie zobaczyłeś. Wiem, jak bardzo lubisz moje rzeczy.

Juliet Stoker: Jest pan blady.
Mort: Tak, dziękuję
Juliet Stoker: [po wyjściu Morta] i taki śliczny... 

Amy: Chciałam być szczęśliwa, Mort.
Mort: To nie trzeba było się z nim pieprzyć!

Mort: Jeśli jej nie ugryziesz, to ją zabiję.

Mort: Zadzwonię do pana później.
Szeryf Dave Newsome: Dobrze.
Mort: Zadzwonię na telefon.
Szeryf Dave Newsome: Dobrze.

Amy: Zadzwonisz do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebował?
Mort: Wątpię.

Mort: "Wiem, że mogę to zrobić" powiedział Todd Downey, biorąc kolejną kolbę kukurydzę z parującej miski. "Jestem pewien, że z czasem każda jej cząstka zniknie, a jej śmierć stanie się tajemnicą... nawet dla mnie."

Mort: Kutas!
Ted: Ulżyło ci?
Mort: Tak.



Marzyciel:

Michael Llewelyn Davies: Pan wybaczy, ale nadepnął mi pan na rękaw.
J.M. Barrie: Naprawdę? Przepraszam. Chciałbym zauważyć, że leżysz pod moją ławką.

Peter Llewelyn Davies: To absurd. To tylko pies.
J.M. Barrie: Tylko pies? "Tylko"? Porthosie, nie słuchaj tego! Porthos marzy o tym, by być niedźwiedziem, a ty chcesz zniszczyć te marzenia, mówiąc, że to tylko pies? Co za okropne, gaszące słowo. To jak mówienie, "Nie wejdzie na tę górę, jest tylko człowiekiem", albo "To nie diament, to tylko kamień." Tylko.

George Llewelyn Davies: Przepraszam, czy on się panu naprzykrza, proszę pana? Mój brat potrafi być bardzo irytujący.
J.M. Barrie: Książę George, jak mniemam. Co dokładnie... [do Michaela] Jak masz na imię?
Michael Llewelyn Davies: Michael.
J.M. Barrie: Co dokładnie zrobił Michael?
George Llewelyn Davies: Jest moim młodszym bratem.
J.M. Barrie: Ah, w porządku. Wybacz, chłopcze, nie mogę cię uwolnić.
Michael Llewelyn Davies: W porządku.

J.M. Barrie: Mali chłopcy nigdy nie powinni zasypiać... budzą się wtedy o jeden dzień starsi.

Jack Llewelyn Davies: Mówiłem, że się nie uda!
Peter Llewelyn Davies: Jest za wolny.
J.M. Barrie: Nie uda się, jeśli nikt w niego nie uwierzy!

J.M. Barrie: Zauważą to, wiesz o tym. Nie możesz wciąż udawać.
Sylvia Llewelyn Davies: Udawać? To ty wprowadziłeś udawanie do tej rodziny, James. To ty pokazałeś nam, że możemy zmieniać rzeczy, wierząc w to, że mogą być inne.
J.M. Barrie: Wiele rzeczy, Sylvio. Nie wszystko.
Sylvia Llewelyn Davies: Ale rzeczy, które są ważne. Od jakiegoś czasu udajemy, że jesteś członkiem naszej rodziny, czyż nie? Wiele dla nas znaczysz, nieważne czy to prawda. Nawet jeśli to nieprawda, nawet jeśli to nigdy nie będzie prawda... Muszę wciąż udawać... do samego końca... z tobą.

Peter Llewelyn Davies: Po prostu myślałem, że ona zawsze tu będzie.
J.M. Barrie: Ja też. Ale tak właściwie to jest, bo jest na każdej stronie twojej wyobraźni. Zawsze będziesz ją tam miał. Zawsze.
Peter Llewelyn Davies: Ale dlaczego musiała umrzeć?
J.M. Barrie: Nie wiem, Peterze. Kiedy myślę o twojej matce, zawsze widzę, jak szczęśliwa była, siedząc w salonie i oglądając sztukę o swojej rodzinę, o jej synach, którzy nigdy nie dorośli. Odeszła do Nibylandi. I możesz ją tam odwiedzić, kiedy tylko chcesz.
Peter Llewelyn Davies: Jak?
J.M. Barrie: Wierząc, Peterze. Po prostu uwierz.

J.M. Barrie: Wspaniałe. Chłopiec odszedł. Dorosłeś w trzydzieści sekund.

J.M. Barrie: Mam wrażenie, że Peter chce za szybko dorosnąć. Chyba myśli, że dorośli cierpią mniej niż dzieci, kiedy kogoś tracą. Straciłem swojego brata Davida, kiedy byłem w wieku Petera i to prawie zniszczyło moją matkę.
Sylvia Llewelyn Davies: James, tak mi przykro. Biedna kobieta. Nie wyobrażam sobie straty dziecka.
J.M. Barrie: Miesiącami nie wychodziła z łóżka, nie jadła. Robiłem wszystko, co mogłem, by ją rozeweslić, ale ona chciała tylko Davida. Więc któreś dnia założyłem jego ubranie i poszedłem do niej.
Sylvia Llewelyn Davies: Pewnie przeraziłeś ją na śmierć.
J.M. Barrie: Tak właściwie wtedy po raz pierwszy na mnie spojrzała i wtedy przestałem być dzieckiem. Powtarzałem sobie, że mały James odszedł do Nibylandii.
Sylvia Llewelyn Davies: Dokąd?
J.M. Barrie: Do Nibylandii. To wspaniałe miejsce... Nikomu wcześniej o nim nie mówiłem.
Sylvia Llewelyn Davies: Jak jest w Nibylandii?
J.M. Barrie: Któregoś dnia cię tam zabiorę.

J.M. Barrie: Nie musiałaś kraść moich dzienników, by mnie poznać, Mary.
Mary Ansell Barrie: Wystarczyło, że zobaczyłabym twoje sztuki. Byłam beznadziejnie naiwna, kiedy za ciebie wychodziłam. Wyobrażałam sobie, że genialni ludzie znikają do jakiegoś sekretnego miejsca, gdzie pomysły unoszą się dookoła jak liście jesienią i miałam nadzieję, że kiedyś mnie tam zabierzesz.
J.M. Barrie: Nie ma takiego miejsca.
Mary Ansell Barrie: Jest: Nibylandia.

J.M. Barrie:
Co myślisz o tym, by wypożyczyć Emmę Daviesom na jeden wieczór? Nie mają kucharki.
Mary Ansell Barrie: Mam przez to rozumieć, że pani Davies smakowała kolacja?
J.M. Barrie: Chodzi o to, że przydałaby się jej pomocna dłoń.
Mary Ansell Barrie: O, to bardzo wyrozumiałe z twojej strony. Może wyślemy im trochę srebra... i pościel?Nie zdziwiłabym się, gdyby jej wyglądała na nieco zużytą.
J.M. Barrie: Proszę cię, Mary, przestań.
Mary Ansell Barrie: Może wysłać jej rzeczy, których już nie używamy. Na przykład mojego męża. Rzadko go tu widujemy
J.M. Barrie: Kiedyś ci to nie przeszkadzało.

J.M. Barrie: Gdy już znajdziesz choć odrobinę szczęścia na tym świecie, zawsze zjawi się ktoś, kto chce je zniszczyć.



Rozpustnik:

Rochester: Pozwólcie, że będę szczery. Nie polubicie mnie. Panowie będą zazdrośni, a panie poczują odrazę. Nie polubicie mnie ani teraz, ani później. Drogie panie, ogłaszam: mam na to ochotę przez cały czas. To nie przechwałki czy opinia, to twardy, medyczny fakt. Roznoszę plotkę. Będziecie patrzeć, jak to rozgłaszam. Nie róbcie tego. Przyniesie wam to tylko kłopoty, więc lepiej nie oglądajcie i wysnuwajcie wnioski z daleka. Panowie. Nie znikajcie, mam na to ochotę przez cały czas. Stosuję to samo ostrzeżenie. Osiągniecie swoją marną erekcję, zanim skończę to mówić. Ale później, gdy już będziecie uprawiać seks- a na pewno będziecie, zawiedziecie je - chcę, żebyście uprawiali seks, mając mój obraz w gruczołach płciowych. By wiedzieć, jak się czuję, co czuję i zastanowić się. 'Czy to był taki sam dreszcz, który czuł on? Czy doświadczał czegoś głębszego? Czy to ściana nędzy, którą wszyscy rozbijamy głowami w tym błyszczącym, całodniowym momencie?' To tyle. To mój prolog, nic się nie rymuje, nie ma tu skromności, mam nadzieję, że tego się nie spodziewaliście. Jestem John Wilmot, drugi Hrabia Rochester i nie chcę, żebyście mnie lubili.

Rochester: To pani pierwszy sezon na londyńskiej scenie?
Elizabeth Barry: Tak, panie.
Rochester: Pani Barry, musi pani nabyć umiejętność ignorowania ludzi, którzy pani nie lubią. Z doświadczenia wiem, że ci, którzy cię nie lubią, dzielą się na dwie kategorie: na głupców i zazdrośników. Głupcy polubią cię w ciągu pięciu lat. Zazdrośnicy nigdy.

Rochester: Przyszedłem tu, by podszkolić cię w aktorstwie.
Elizabeth Barry: To powiedziałeś podczas naszego pierwszego spotkania, ale znasz swoją reputację, myślałam, że chodzi ci o coś innego.
Rochester: Mam wiele reputacji.

Rochester:
Ah, umrzeć na scenie z rąk pięknej kobiety. 

Rochester: Kiedy budzę się na wsi, marzę o tym, by być w Londynie. Kiedy tam jadę, okazuje się, że jest tam pełno ludzi twojego pokroju.

Rochester: Nie chcę denerwować ludzi, ale muszę mówić to, co myślę. To, co znajduje się w moim umyśle jest o wiele ciekawsze, niż to, co jest poza nim.

Król Charles II: Johnny, nareszcie zrobiłeś coś dla mnie.
Rochester: Nie zrobiłem tego dla ciebie, tylko dla siebie.

Rochester: Nigdy nie wybaczę ci tego, że nauczyłaś mnie kochać życie.

Rochester:
Nigdy nie chciałem byś była moją kochanką, Lizzy. Chciałem byś była moją żoną.

Rochester: Tęskniłaś za mną?
Jane: Tęskniłam za pieniędzmi.
Rochester: To dobrze. Nie lubię sentymentalnych dziwek.

Rochester: Jeśli Bóg chcę, by człowiek wierzył, dlaczego nie uczynił nas bardziej skłonnymi do wiary?
Ksiądz: Większość ludzi jest skłonna.
Rochester: Ale nie ja.

Rochester:
Jestem naturą. Ty jesteś sztuką. Zobaczmy, czy do siebie pasujemy.

Rochester:
Wszyscy by się bali, gdyby mieli odwagę.

Elizabeth Malet: Czy to moja wina? Gdybym była lepszą żoną, nie potrzebowałbyś burdeli i karczm?
Rochester: Każdy mężczyzna potrzebuje burdelu i karczmy.

Rochester: Jestem cynikiem naszego złotego wieku.



Charlie i fabryka czekolady:

Willy Wonka
: Szkoda tego gościa od czekolady, Wendle'a, er, Waltera...
Charlie Bucket: Willy'ego Wonki.
Willy Wonka: Tak, tego. W gazetach piszą, że jego nowe słodycze nie sprzedają się zbyt dobrze. Ale przypuszczam, że być może jest zgniłym jajem, które na to zasłużyło.
Charlie Bucket: No.
Willy Wonka: Naprawdę? Poznałeś go?
Charlie Bucket: Tak. Na początku myślałem, że jest fajny, ale później okazało się, że wcale nie jest taki miły. I ma śmieszną fryzurę.
Willy Wonka: Wcale, że nie mam!
Charlie Bucket: Po co tu przyszedłeś?
Willy Wonka: Nie czuję się zbyt dobrze. Co poprawia ci nastrój, kiedy się źle czujesz?
Charlie Bucket: Moja rodzina.
Willy Wonka: Ew!
Charlie Bucket: Co masz do mojej rodziny?
Willy Wonka: Nie chodzi o twoją rodzinę, tylko ogólnie o ideę... No wiesz, oni zawsze ci mówią, co masz robić, a czego nie, a to nie sprzyja twórczej atmosferze!
Charlie Bucket: Zwykle chcą cię chronić, bo cię kochają. Jeśli mi nie wierzysz, to zapytaj.
Willy Wonka: Kogo? Mojego ojca? Ha! Nie ma mowy. A przynajmniej nie zrobię tego sam...
Charlie Bucket: Chcesz, żebym poszedł z tobą?
Willy Wonka: Hej! Hej, co za świetny pomysł! Tak! I wiesz co? Zabrałem ze sobą transporta-
[uderza w szklaną ścianę windy i upada]
Willy Wonka: Muszę uważać, gdzie ją parkuję.


Willy Wonka: Wszyscy jesteście tacy jacyś mali, prawda?
Violet Beauregarde: Tak, jesteśmy dziećmi.
Willy Wonka: To żadna wymówka. Ja nigdy nie byłem tak niski jak wy.
Mike Teavee: Kiedyś pan był.
Willy Wonka: Nie byłem. Wiecie dlaczego? Bo zawsze pamiętałem o tym, żeby nakładać kapelusz na głowę. Z tymi swoimi króciutkimi rączkami nigdy do niej nie sięgniecie.


Pan Salt: Używa pan Havermax 4000 do sortowania?
Willy Wonka: Nie. Jest pan naprawdę dziwny.

Mike Teavee: Nie ma pan pojęcia o nauce! Po pierwsze,  jest różnica między falami a cząsteczkami! DUH! Po drugie, żeby zamienić przetworzoną energię w materię, trzeba by było użyć siły równiej mocy dziewięciu bomb atomowych!
Willy Wonka: Mamroczesz! Poważnie, nie zrozumiałem z tego ani słowa!


Willy Wonka: Podoba wam się moja łąka? Spróbujcie trawy! Częstujcie się, proszę, jest wyśmienita i tak wspaniale wygląda!
Charlie Bucket: Można jeść trawę?
Willy Wonka: Oczywiście, że można! Wszystko w tym pomieszczeniu jest jadalne, nawet ja! Ale to się nazywa "kanibalizm", moje drogie dzieci, i w większości społeczeństw jest zakazany.


Violet Beauregarde: Panie Wonka, jestem Violet Beauregarde.
Willy Wonka: Nie obchodzi mnie to.
Violet Beauregarde: A powinno. Bo to właśnie ja wygram nagrodę specjalną.
Willy Wonka: Wydajesz się pewna siebie, a pewność siebie jest kluczowa.

Veruca Salt: Jestem Veruca Salt. Bardzo mi miło pana poznać, sir.
Willy Wonka: Zawsze myślałem, że verruca to taka narośl na stopie.

Augustus Gloop: Jestem Augustus Gloop. Uwielbiam pańską czekoladę
Willy Wonka: To widać. Ja też ją uwielbiam. Nie spodziewałem się, że będziemy mieć ze sobą tyle wspólnego. Ty,  ty jesteś Mike Teavee. Mały diabeł, który rozgryzł system. A ty, cóż, miałeś farta, prawda? 


Mike Teavee: To prawdziwi ludzie?
Willy Wonka: Oczywiście. To Oompa Loompasy.
Mr. Salt: Oompa Loompasy?
Willy Wonka: Importowani. Prosto z  Loompalandi.
Pan  Teavee: Nie ma takiego miejsca.
Willy Wonka: Co?
Pan Teavee: Panie Wonka, uczę geografii w liceum i mówię panu...
Willy Wonka: W takim razie wie pan, jak okropny to kraj.


Babcia Georgina: Pachniesz jak fistaszki. Uwielbiam fistaszki.
Willy Wonka: Oh, dziękuję. A pani pachnie jak... stary człowiek. I mydło. Podoba mi się.

Veruca Salt: Czy Violet już zawsze będzie jagodą?
Willy Wonka: Nie. Może. Nie wiem. Ale tak to jest, jak się cały dzień żuje gumę, to obrzydliwe.
Mike Teavee: Skoro nienawidzi pan gumy, po co ją pan produkuje?
Willy Wonka: Naprawdę nie powinieneś mamrotać, bo to zaczyna mnie smucić.

Pan Salt: Gdzie ją zabierają?
Willy Wonka:  Tam, gdzie trafiają wszystkie zepsute orzeszki, do zsypu śmieci.
Pan Salt: A dokąd prowadzi zsyp?
Willy Wonka: Do spalarni. Ale proszę się nie martwić, rozpalamy we wtorki.
Mike Teavee: Dziś jest wtorek
Willy Wonka: Cóż, istnieje szansa, że zdecydują się dziś nie rozpalać.


Pani  Gloop: Gdzie jest mój syn? Dokąd prowadzi ta rura?
Willy Wonka: Ta rura prowadzi prosto do pomieszczenia, gdzie robię najsmaczniejsze czekoladki z nadzieniem truskawkowym.
Pani Gloop: Przerobią go na czekoladkę z nadzieniem truskawkowym? Będą go sprzedawać na wagę na całym świecie?
Willy Wonka: Nie, nie dopuściłbym do tego. Smak byłby okropny. Wyobraża sobie pani czekoladki z nadzieniem o smaku Augustusa Gloopa? Ew. Nikt by ich nie kupił.




Gnijąca panna młoda:

Victor Van Dort: Chcę pytań! Teraz!
General Bonesapart: Odpowiedzi... Chyba miałeś na myśli odpowiedzi.
Victor Van Dort: Dziękuję, tak, odpowiedzi. Potrzebuję odpowiedzi.

Victor Van Dort: Mam... Mam karła i nie zawaham się go użyć!

Victor: Tą świecą... Podpalę twoją matkę. 




Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka:

Tia Dalma: Na lądzie jesteś bezpieczny, Jacku Sparrow, więc będziesz nosił ląd ze sobą.
Jack Sparrow: Ziemia. To słój z ziemią.
Tia Dalma: Tak.
Jack Sparrow: Czy słój z ziemią mi pomoże?
Tia Dalma: Jeśli go nie chcesz, oddawaj.
Jack Sparrow: Nie!
Tia Dalma: W takim razie pomoże.

Will Turner: Czy to uratuje Elizabeth?
Jack Sparrow: Jak dużo wiesz o Davym Jonesie?
Will Turner: Niewiele.
Jack Sparrow: Tak, to uratuje Elizabeth.


Elizabeth Swann: Jestem tu, by odnaleźć swojego ukochanego.
Jack Sparrow: Schlebiasz mi, synu, ale moją pierwszą i jedyną miłością jest morze.
Elizabeth Swann: Mam na myśli Williama Turnera, kapitanie Sparrow.
Jack Sparrow:  Elizabeth! [do Gibbsa] Schowaj rum.


Jack Sparrow: Gdzie jest małpa, chcę coś zastrzelić!

Elizabeth Swann: Jack, listy, oddaj mi je.
Jack Sparrow: Nie. Przekonaj mnie.
Elizabeth Swann: Nie wiesz, ale Will nauczył mnie, jak trzymać miecz.
Jack Sparrow: Jak powiedziałem, przekonaj mnie.

Jack Sparrow: Jedno słowo, kochana: ciekawość. Pragniesz wolności. Pragniesz robić to, na co masz ochotę, bo masz na to ochotę. Robić coś pod wpływem samolubnego impulsu. Chcesz zobaczyć, jak to jest. Pewnego dnia się temu nie oprzesz.

Jack Sparrow: Nie poznałeś Willa Turnera? Jest szlachetny, heroiczny - niesamowity sopran. Wart przynajmniej czterech... może trzech i pół dusz. Wspomniałem, że jest... zakochany? W dziewczynie. Zaręczony. Rozdzielenie ich byłoby w połowie tak okrutne, jak pozwolenie im na to, by cieszyli się świętym węzłem małżeńskim, eh?

Jack Sparrow: Kochanie, naprawdę przykro mi to mówić, ale przez nieszczęśliwą i całkowicie niefrasobliwą serię sytuacji, które nie miały nic wspólnego ze mną, biedny  Will został członkiem załogi Davy'ego Jonesa.

Jack Sparrow: Skąd się tu wziąłeś?
Will Turner: Żółwie morskie, kolego. Przywiązałem sobie parę do stóp.
Jack Sparrow: Nie takie łatwe, prawda?

Norrington: Mówiłeś prawdę.
Jack Sparrow: Robię to bardzo często. A mimo to ludzie wciąż się dziwią.
Will Turner: Mają powody.

Jack Sparrow: Czy to sen?

Bill Turner: Nie.
Jack Sparrow: Tak myślałem. Gdyby to był sen, byłby rum.

Marty: To klucz!
Jack Sparrow: Nie! Lepiej. To rysunek klucza.

Jack Sparrow: Te ciuchy zupełnie do ciebie nie pasują. Powinnaś nosić sukienki lub nic. Tak się składa, że nie mam żadnej sukienki w kajucie. 





Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Kapitan Ammand: Zastrzelić go!
Kapitan Jocard: Odciąć mu język!
Jack Sparrow: Zastrzelić go i odciąć mu język, a potem zastrzelić język! I przyciąć tę brodę!

Jack Sparrow: Dlaczego mam z wami żeglować? Czworo z was próbowało mnie zabić... jednej się udało. Oh, nie powiedziała ci. Macie sobie wiele do powiedzenia. A co do ciebie...
Tia Dalma: Nie mów, że nie było ci ze mną dobrze.
Jack Sparrow: W porządku. Biorę cię. Ciebie nie potrzebuję, przerażasz mnie. Gibbs, możesz płynąć. Marty, Cotton... Papugo Cottona. Mam pewne wątpliwości... Przynajmniej będę miał z kim pogadać.

Jack Sparrow: Musimy walczyć, żeby... uciec!

Jack Sparrow: Nie jest mi żal żadnego z was, brudne robale, nie mam też cierpliwości, żeby udawać, że jest inaczej. Panowie, umywam ręce do tego szaleństwa.

Jack Sparrow: Jak na tak bystrych piratów, nie jesteśmy zbyt kreatywni, jeśli chodzi o nazwy.
Gibbs: Tak.
Jack Sparrow: Żeglowałem raz z facetem, który stracił obie ręce i kawałek oka.
Gibbs: Jak na niego wołaliście?
Jack Sparrow: Larry.


Elizabeth Swann: To szaleństwo.
Jack Sparrow: To polityka.

Jack Sparrow: Panie Gibbs!
Gibbs: Tak, kapitanie?
Jack Sparrow: Możesz rzucić mój kapelusz, jeśli chcesz.
Gibbs: Tak, tak! Hurrah!
Jack Sparrow: A teraz go przynieś.


Jack Sparrow: Już za nim tęsknię
Jack Sparrow: Uroczy człowiek, prawda?
Jack Sparrow: Niech nikt się nie rusza! Upuściłem mózg.

Lord Cutler Beckett: Nie wińcie Turnera, był tylko narzędziem zdrady. Jeśli chcecie zobaczyć głównego architekta, spójrzcie w lewo.
Jack Sparrow: Ja mam ręce czyste, w przenośni.
Will Turner: Robiłem wszystko sam. Jack nie miał z tym nic wspólnego.
Jack Sparrow: Dobrze gada, słuchajcie narzędzia!


Jack Sparrow: Możesz mnie zabić, ale nigdy obrazić. Kim jestem? Jestem kapitan Jack Sparrow!

Barbossa: Zawsze uciekasz, żeby nie walczyć!
Jack Sparrow: Nieprawda!
Barbossa: Prawda!
Jack Sparrow: Nieprawda!
Barbossa: Prawda!
Jack Sparrow: Nieprawda!
Barbossa: Prawda!
Jack Sparrow: Nieprawda!
Barbossa: Prawda i dobrze o tym wiesz!

Elizabeth Swann: Jack... nie wyszłoby nam
Jack Sparrow: Wmawiaj to sobie, kochanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga