Autor: Marion
W końcu udało mi się obejrzeć ten film - osiem miesięcy po tym, jak płyta DVD trafiła w moje posiadanie.
Skąd taka zwłoka? Ze strachu. Bałam się tego filmu, tego, że mnie brutalnie rozczaruje i stracę wiarę w Johnny'ego i jego zawodowe wybory.
Nic bardziej mylnego...
Jeździec znikąd nie jest może wybitnym dziełem współczesnej kinematografii, ale doskonale sprawdza się jako kino rozrywkowe - w sam raz na nudne, sobotnie popołudnie. Dużo akcji, ciekawe aczkolwiek nieskomplikowane wątki, ładne widoki, dobre aktorstwo i sporo humoru. Ciężko jest nie porównywać tego obrazu do Piratów z Karaibów - klimat jest bardzo zbliżony, film jest ewidentnie kierowany do tej samej publiczności, opiera się dokładnie na tym samym schemacie, więc tym bardziej dziwi mnie to, że został aż tak surowo oceniony przez krytyków i widzów, podczas gdy PzK było takim hitem. Osobiście uważam, że JZ reprezentuje ten sam poziom, co pierwsza i czwarta część Piratów, i bije na głowę drugą i trzecią.
Na szczególną uwagę (i pochwałę) zasługuje charakteryzacja. Stary Tonto wyglądał niesamowicie i przede wszystkim bardzo naturalnie. Harlow spisał się też na medal w przypadku Williama Fichtnera - odtwórcy roli Butcha Cavendisha. No i wisienka na torcie - Helena Bonham Carter. Jej sztuczna noga robiła spore wrażenie, tak jak i cała reszta. Grana przez nią bohaterka była zdecydowanie najbardziej barwną postacią w całym filmie - i wcale nie mam na myśli płomiennorudych włosów. Pojawiała się rzadko (jak dla mnie, za rzadko), ale kradła wtedy cały show.
Johnny czasami za bardzo szedł w stronę Jacka Sparrowa, ale generalnie stworzył interesującą, naprawdę udaną postać - choć z pewnością nie zaliczyłabym jej do grona tych najlepszych. John w wykonaniu Armie'ego Hammera był nieco mdły, jednak do strawienia. Miłym zaskoczeniem był dla mnie wspomniany już wcześniej William Fichtner, którego kojarzyłam głównie z roli Mahone'a w serialu Skazany na śmierć. Jego postać przykuwała uwagę i była jedną z najlepiej wykreowanych. Pozostałym członkom obsady też nie można niczego zarzucić, wszyscy trzymali wysoki poziom.
Jeśli chodzi o minusy, do głowy przychodzi mi tylko jedna rzecz - ostatnie minuty filmu, pędzący, rozczłonowany pociąg, przepychanki tych dobrych, z tymi złymi; wszystko przy akompaniamencie niezbyt dobrze dobranej muzyki. Choć podkreślam, że to wyłącznie moje subiektywne odczucie. Plus owa przejażdżka była zdecydowanie za długa; w pewnym momencie zaczęła mnie nudzić ( i to był jedyny moment, w którym odczułam nudę), myślę, że film by nie ucierpiał, gdyby była krótsza przynajmniej o te pięć minut.
Jako że miałam do dyspozycji płytę DVD, mogłam sobie pozwolić na obejrzenie niewykorzystanej sceny i kompilacji wpadek. Pierwszy materiał nieco mnie rozczarował. Czym? Owa niewykorzystana scena była praktycznie w całości wygenerowana komputerowo. Zapewne twórcy chcieli nakręcić ją w klasyczny sposób, ale w porę uznali, że nie jest najlepsza. I mieli rację. Gdy wyobraziłam ją sobie w przestrzeni realnej, z żywymi aktorami, wydała mi się mocno naciągana i zupełnie nie pasująca do klimatu filmu. Więc tak, nie nakręcenie jej było najlepszą decyzją pana Verbinskiego.
Co do wpadek - ten dodatek podobał mi się o wiele bardziej. Zagwarantował mi kolejną porcję śmiechu, żałuję tylko, że był taki krótki (nieco ponad trzy minuty), bo chętnie obejrzałabym więcej takiego zakulisowego materiału.
Podsumowując - w moim odczuciu film, w skali od 1-10, zasługuje na solidną siódemkę. A na co nie zasługuje? Na tę całą nagonkę ze strony mediów i publiczności. Jak wspomniałam na początku, Jeździec znikąd nie jest dziełem sztuki, ale ogląda się go naprawdę przyjemnie, człowiek może się choć na chwilę oderwać od szarej rzeczywistości i od swoich nie zawsze miłych myśli, a w tego typu filmach właśnie o to chodzi.
Skąd taka zwłoka? Ze strachu. Bałam się tego filmu, tego, że mnie brutalnie rozczaruje i stracę wiarę w Johnny'ego i jego zawodowe wybory.
Nic bardziej mylnego...
Jeździec znikąd nie jest może wybitnym dziełem współczesnej kinematografii, ale doskonale sprawdza się jako kino rozrywkowe - w sam raz na nudne, sobotnie popołudnie. Dużo akcji, ciekawe aczkolwiek nieskomplikowane wątki, ładne widoki, dobre aktorstwo i sporo humoru. Ciężko jest nie porównywać tego obrazu do Piratów z Karaibów - klimat jest bardzo zbliżony, film jest ewidentnie kierowany do tej samej publiczności, opiera się dokładnie na tym samym schemacie, więc tym bardziej dziwi mnie to, że został aż tak surowo oceniony przez krytyków i widzów, podczas gdy PzK było takim hitem. Osobiście uważam, że JZ reprezentuje ten sam poziom, co pierwsza i czwarta część Piratów, i bije na głowę drugą i trzecią.
Na szczególną uwagę (i pochwałę) zasługuje charakteryzacja. Stary Tonto wyglądał niesamowicie i przede wszystkim bardzo naturalnie. Harlow spisał się też na medal w przypadku Williama Fichtnera - odtwórcy roli Butcha Cavendisha. No i wisienka na torcie - Helena Bonham Carter. Jej sztuczna noga robiła spore wrażenie, tak jak i cała reszta. Grana przez nią bohaterka była zdecydowanie najbardziej barwną postacią w całym filmie - i wcale nie mam na myśli płomiennorudych włosów. Pojawiała się rzadko (jak dla mnie, za rzadko), ale kradła wtedy cały show.
Johnny czasami za bardzo szedł w stronę Jacka Sparrowa, ale generalnie stworzył interesującą, naprawdę udaną postać - choć z pewnością nie zaliczyłabym jej do grona tych najlepszych. John w wykonaniu Armie'ego Hammera był nieco mdły, jednak do strawienia. Miłym zaskoczeniem był dla mnie wspomniany już wcześniej William Fichtner, którego kojarzyłam głównie z roli Mahone'a w serialu Skazany na śmierć. Jego postać przykuwała uwagę i była jedną z najlepiej wykreowanych. Pozostałym członkom obsady też nie można niczego zarzucić, wszyscy trzymali wysoki poziom.
Jeśli chodzi o minusy, do głowy przychodzi mi tylko jedna rzecz - ostatnie minuty filmu, pędzący, rozczłonowany pociąg, przepychanki tych dobrych, z tymi złymi; wszystko przy akompaniamencie niezbyt dobrze dobranej muzyki. Choć podkreślam, że to wyłącznie moje subiektywne odczucie. Plus owa przejażdżka była zdecydowanie za długa; w pewnym momencie zaczęła mnie nudzić ( i to był jedyny moment, w którym odczułam nudę), myślę, że film by nie ucierpiał, gdyby była krótsza przynajmniej o te pięć minut.
Jako że miałam do dyspozycji płytę DVD, mogłam sobie pozwolić na obejrzenie niewykorzystanej sceny i kompilacji wpadek. Pierwszy materiał nieco mnie rozczarował. Czym? Owa niewykorzystana scena była praktycznie w całości wygenerowana komputerowo. Zapewne twórcy chcieli nakręcić ją w klasyczny sposób, ale w porę uznali, że nie jest najlepsza. I mieli rację. Gdy wyobraziłam ją sobie w przestrzeni realnej, z żywymi aktorami, wydała mi się mocno naciągana i zupełnie nie pasująca do klimatu filmu. Więc tak, nie nakręcenie jej było najlepszą decyzją pana Verbinskiego.
Co do wpadek - ten dodatek podobał mi się o wiele bardziej. Zagwarantował mi kolejną porcję śmiechu, żałuję tylko, że był taki krótki (nieco ponad trzy minuty), bo chętnie obejrzałabym więcej takiego zakulisowego materiału.
Podsumowując - w moim odczuciu film, w skali od 1-10, zasługuje na solidną siódemkę. A na co nie zasługuje? Na tę całą nagonkę ze strony mediów i publiczności. Jak wspomniałam na początku, Jeździec znikąd nie jest dziełem sztuki, ale ogląda się go naprawdę przyjemnie, człowiek może się choć na chwilę oderwać od szarej rzeczywistości i od swoich nie zawsze miłych myśli, a w tego typu filmach właśnie o to chodzi.
Taka mała rada na przyszłość - zanim sięgniemy po jakiś film, dowiedzmy się do kogo jest kierowany i jaki gatunek reprezentuje, a następnie przyjmijmy odpowiednie nastawienie. Bo człowiek nigdy nie będzie usatysfakcjonowany, jeśli będzie oczekiwał od kina rozrywkowego górnolotnych przemyśleń filozoficznych. I na odwrót.
Zgadzam sie z tym. To tak jest ludzie wypowiadają się na jakiś temat, na temat filmu, osoby, jak jeszcze tego nie zobaczą. Tak jak jest z "Black Mass" nikt nie widział, a już krytyka, to chore. Jak wcześniej gdzieś tu było napisane, że jakiś facet stwierdził, że denne wychodzą filmy, bo gra w nich Depp. Ta.. ale każdy chciałby nazywać sie Johnny Depp. No przepraszam bardzo, ale ja bym nie zaprzeczył temu. :)
OdpowiedzUsuńKrytykowanie czegoś, zanim się to choćby pobieżnie pozna, jest skrajną ignorancją i przejawem czystej głupoty.
UsuńMądrze napisane, świetna recenzja ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńZgadzam się z tą recenzją. Jeździec Znikąd nie jest wybitnym filmem, ale dennym też nie. Trzeba go oglądać z przymrużeniem oka. Nie mam pojęcia skąd tyle krytyki. Najgorsze jest to, że film był krytykowany jeszcze przed premierą, tak samo jak Black Mass. A Złota Malina dla JZ? Wtedy to się dopiero uśmiałam..
OdpowiedzUsuń