piątek, 30 października 2015

AKCJA - RECENZJA: Black Mass

Autor: Jack

Film Black Mass przedstawia życie prawdziwych bostońskich gangsterów w latach 70. i 80. Produkcja Scotta Coopera dość mocno wciągnęła mnie, na początku filmu widać, już tę gangsterską moc, zachowania Bulgera [Johnny Depp], na którego każdy musi zwrócić uwagę, każdy się go boi, choć mam wrażenie, że jego ludzie są do niego już dobrze przyzwyczajeni. Lecz uważają na to, by mu nie podpaść, bo z nim nie ma łatwo, krótka piłka i już cię nie ma. Bulger jest w końcu przestępcą, którego ścigano za choćby dokonanie kilkunastu zabójstw, kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, handel narkotykami oraz też pranie brudnych pieniędzy. Whitey jest też bratem miejscowego kongresmena, który trzyma się mimo wszystko z daleka od układów brata. Billy wydaje się i jest osobą neutralną, nie ma żadnych powiązań negatywnych, jest postacią dobrą, mam wrażenie, że mimo tego, że wie co robi brat i pewnie nie podziela tego, to nie dałby mu zrobić krzywdy i choćby go torturowali to nie powiedziałbym nic i nikomu. 
Film jest całkiem inaczej skonstruowany niż Wrogowie Publiczni, bo Donnie Brasco o tyćkę ma coś z tym filmem wspólnego, przynajmniej moim zdaniem. Mam jednak wrażenie, że reżyser podczas kręcenia pominął to, co było bardziej moim zdaniem istotne, choć być może okrutnie by to zabrzmiało - ale uważam, że dość szybko mignęła utrata dziecka. Podobało mi się oczywiście człowieczeństwo Jamesa, podczas rozmowy ze swoją ukochaną w szpitalu, gdy tak łatwo przyszło jej powiedzieć, że ich dziecko już nie wróci do domu. 
Postać Johna Connolly'ego [Joel Edgerton] jest dość charakterystyczna, chyba był więcej na ekranie niż sam Johnny Depp. Nie przeszkadzało mi to w ogóle, choć brakowało mi nieco Johnny'ego Deppa momentami. A postać federalnego Connolly'ego, to osoba, która poprzez  wzgląd na przeszłe czasy, kiedy to Bulger uratował Connolly'ego dawno temu przed dzieciakami, które go pobiły, był mu całe życie za to wdzięczny. Byli w końcu z tego samego osiedla, miejsca. Connolly czuł niesamowitą więź z Bulgerem. A Bulger? Miał troszkę inne zdanie, choć może nie chciał się przyznać do tego, ale w jakiś sposób musiał lubić federalnego, poprzez potajemne ich spotkania i układy, w których to od wielu lat Bulger był wtyczką FBI w świat zła. 
Bulger zawsze stawia sprawy jasno, na tyle, że nawet jego ludzie nigdy nie są pewni, kiedy przyjdzie na nich pora i czas, by odwiedzić krainę wiecznych snów. Jest osoba, która od brudnej roboty ma swoich ludzi, lecz nie zawsze czasem sam wymierza sprawiedliwość. 
Black Mass moim zdaniem po polsku powinien brzmieć Czarna Msza niż Pakt z diabłem lecz Polacy wszystko zmienią nie wiadomo czemu. Na Halloween w sam raz iść na ten film, może nie przeraża jak horrory, bo horrorem nie jest, ale to kolejny film, który oglądam o prawdziwym gangsterze, także myślę, że warto. 
Johnny Depp na zrobioną genialną charakteryzacje, nawet zęby ma sztuczne by wyglądać jak osoba, którą gra. Twarz trochę zmieniła jego wygląd, włosy, przez to, że ma założoną maskę na głowie, jak i też te tajemnicze oczy, które faktycznie już są zmienione na tyle, że widać w nich starszego pana. Nie przypomina Draculi według mnie, ani Jacka Nicholsona. Po prostu jest zły i wygląda jak Whitey James Bulger. 
Czy czegoś brakuje mi tutaj? Może trochę czułości i skupienia się nad śmiercią syna, nad tym, jak radził sobie Bulger z jego odejściem. Cumberbatch jako Billy Bulger jest osobą przyjazną, da się go lubić, mimo że ja za nim nie przepadam, to uważam, że swoją rolę zagrał dobrze. Trzyma się z daleka od spraw brata, jak to powiedział "sprawy Jimmy'ego, są sprawami Jimmy'ego" i tak powinno być. Kevin Bacon, w swojej roli federalnego, jest może zawsze poirytowany, ale przecież w policji zawsze się ktoś taki znajdzie, zatem uważam, że spisał się jego jeden agent FBI. Edgerton jest osobą wybitnie ambitną, a jednocześnie bardzo fascynuje go świat gangsterów, co także uważam za pozytywne, bo być może stał po dobrej stronie, ale w duchu chciał zobaczyć, co by było, gdyby był po stronie przestępczości? Dakota Johnson, troszkę szkoda, że zniknęła z ekranu tak nagle. Reżyser po prostu nie roztkliwiał się nad jej związkiem z Bulgerem. Powiedziałbym, że zabrakło mi tam trochę miłości, która pojawia się w życiu każdego człowieka. Jakiś fragment czułości Jamesa z Lindsey, nie byłoby to złe. Tego może zabrakło, uczuć, tylko tych dobrych. Ogólnie oceniam film na warty obejrzenia. Fabuła jest ciekawa, koniec tak samo wciąga, kiedy wszystko się wyjaśnia. Ostatnia rozmowa brata z bratem na filmie, mimo że jest krótka i trochę milcząca, przejawia w sobie uczucia, choć pewnie z początku się tego nie zauważy. Polecam po obejrzeniu przespać się z tym filmem i dopiero później oceniać, nigdy zaraz po obejrzeniu ekranizacji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga