Na oficjalnej stronie magazynu Fangoria pojawił się wywiad z Gabrielem Freilichem, w którym aktor opowiedział o współpracy z Johnnym na planie filmu Mroczne cienie:
FANGORIA: Czy możesz opowiedzieć, jak pracowało ci się z Johnnym Deppem?
FREILICH: To było coś niesamowitego. Zaszczyt i jednocześnie poczucie, że na to nie zasługuję. Do dziś nie jestem pewien, czy to zdarzyło się naprawdę. Pamiętam, jak obudziłem się dzień przed zdjęciami w lesie i miałem wrażenie, że to sen. Dorastasz oglądając Johnny'ego, szanujesz go jako człowieka i jako aktora i nagle bam! Odbywacie razem próbę. Przez sekundę się bałem, ale tylko przez sekundę. Okazał się miłym, szczerym, naturalnym człowiekiem - bardzo szybko wziąłem się do pracy i świetnie się bawiłem. To burzy wizję celebryty stworzoną przez współczesne media. Zewsząd bombarduje się nas informacjami, które mają nam pokazać, że gwiazdy nie są normalnymi ludźmi, że są inni niż my, a potem odkrywa się, że Johnny jest naprawdę miłym, szczerym facetem z ogromnym talentem. Między zdjęciami upewniał się, czy dobrze się czujemy, mimo iż to on odwalał lwią część pracy, a my mieliśmy tylko kilka kwestii.
Mam jedną zabawną anegdotę związaną z pracą z Johnnym. Podczas sceny w lesie, byliśmy w korytarzu lotniczym, zdjęcia w samolocie zajęły kilka godzin, bo ciągle musieliśmy kręcić coś od nowa przez hałasy. W owym czasie czytałem wiele na temat buddyzmu i medytacji, i chciałem być cały czas skupiony. Więc zamknąłem oczy i skupiłem się na oddechu, wtedy podszedł do mnie Johnny i zapytał: 'straciliśmy cię, stary?' Byłem niesamowicie zażenowany faktem, iż pomyślał, że zasnąłem! Zaczął mi opowiadać historię o aktorze, który zasnął, kiedy kręcili wspólną scenę i dodał: 'to działa cuda, jeśli chodzi o ego!'
FANGORIA: Czy możesz opowiedzieć, jak pracowało ci się z Johnnym Deppem?
FREILICH: To było coś niesamowitego. Zaszczyt i jednocześnie poczucie, że na to nie zasługuję. Do dziś nie jestem pewien, czy to zdarzyło się naprawdę. Pamiętam, jak obudziłem się dzień przed zdjęciami w lesie i miałem wrażenie, że to sen. Dorastasz oglądając Johnny'ego, szanujesz go jako człowieka i jako aktora i nagle bam! Odbywacie razem próbę. Przez sekundę się bałem, ale tylko przez sekundę. Okazał się miłym, szczerym, naturalnym człowiekiem - bardzo szybko wziąłem się do pracy i świetnie się bawiłem. To burzy wizję celebryty stworzoną przez współczesne media. Zewsząd bombarduje się nas informacjami, które mają nam pokazać, że gwiazdy nie są normalnymi ludźmi, że są inni niż my, a potem odkrywa się, że Johnny jest naprawdę miłym, szczerym facetem z ogromnym talentem. Między zdjęciami upewniał się, czy dobrze się czujemy, mimo iż to on odwalał lwią część pracy, a my mieliśmy tylko kilka kwestii.
Mam jedną zabawną anegdotę związaną z pracą z Johnnym. Podczas sceny w lesie, byliśmy w korytarzu lotniczym, zdjęcia w samolocie zajęły kilka godzin, bo ciągle musieliśmy kręcić coś od nowa przez hałasy. W owym czasie czytałem wiele na temat buddyzmu i medytacji, i chciałem być cały czas skupiony. Więc zamknąłem oczy i skupiłem się na oddechu, wtedy podszedł do mnie Johnny i zapytał: 'straciliśmy cię, stary?' Byłem niesamowicie zażenowany faktem, iż pomyślał, że zasnąłem! Zaczął mi opowiadać historię o aktorze, który zasnął, kiedy kręcili wspólną scenę i dodał: 'to działa cuda, jeśli chodzi o ego!'
Tłumaczenie by Marion
W najnowszym numerze Empire pojawił się artykuł na temat Transcdence i jego twórcy Wally'ego Pfistera:
W MAINFRAME
Operator zdjęć do Mrocznego Rycerza Wally Pfister zaryzykował wszystko, by reżyserować Deppa w Transcdence. Jak wypadnie bez Nolana?
Autor: Nev Pierce
Mocny debiut reżyserski Wally'ego Pfistera sprowadza się do Beatlesa. Sir Paul McCartney przedstawił operatora zdjęć Incepcji Johnny'emu Deppowi i jedna rzecz pociągnęła za sobą drugą. "Tak, Paul McCartney zapoznał mnie z Johnnym Deppem" mówi Pfister z uśmiechem. To całkiem niezłe referencje. Trio spotkało się na planie teledysku McCartneya My Valentine, Pfister był odpowiedzialny za zdjęcia. "Poprosił bym zrobił to z nim, z Johnnym i Natalie. I tak poznałem Johnny'ego."
Pfister jest miłym pięćdziesięciodwulatkiem z włosami koloru soli zmieszanej z pieprzem i przyjaznym uśmiechem. Ubrany jest w kalifornijskim stylu - zwiewna koszula i klapki - ale marznie w zimnym hotelowym pokoju w Londynie, gdzie współpracuje z brytyjskim Double Negative. Jego reżyserski debiut jest już prawie gotowy, ale był tak długo przygotowywany, że teraz ciężko jest go określić, jeśli to zrobicie, otrzymacie rekurencję.
POWRÓT
Pfister chciał zostać reżyserem na długo przed tym, jak został operatorem. W stronę kina pchnęły go dwa doświadczenia. Pierwszym był seans filmu 2001: Odyseja kosmiczna, na który zabrał go jego ojciec, producent telewizyjny: "Miałem siedem albo osiem lat i byłem zachwycony." Jako entuzjasta kosmosu, astronautów i Apollo szybko się wciągnął "ten film naprawdę coś ze mną zrobił. Miał na mnie ogromny wpływ. Doceniłem go jako dzieło, mimo młodego wieku." Drugie doświadczenie było mniej kulturalne: Burt Reynolds kręcił film Shamus w jego sąsiedztwie w Nowym Jorku. "Zakradłem się na ulicę, gdzie kręcili i schowałem się w krzakach, by móc obserwować ich pracę i to było jak cyrkowe przedstawienie."
Stał się kolejnym super dzieckiem Ameryki obok Spielberga i Abramsa, bawił się technicznymi nowinkami, czytał magazyny i książki na temat tworzenia filmów. To jego "talent do zdjęć" zrobił z niego dwudziestoletniego operatora wiadomości, jeszcze przed podjęciem nauki w szkole filmowej, już wtedy kino było jego największą pasją.
To nie było tak, że od razu chciał pracować z Christopherem Nolanem. Zanim do tego doszło, Pfister uczył się fachu na mniej wymagających projektach. Duet stworzył siedem wspólnych filmów, od Memento do spektakularnego Mrocznego Rycerza. Zanim powstał ten ostatni film, Pfister już miał w planach swoją własną historię. "Praca z Nolanem była wyjątkowa" mówi. "Nawet przez chwilę nie pomyślałem 'mógłbym być tak dobry, jak on' Satysfakcjonowało mnie bycie operatorem Nolana. I zawsze zadziwiało mnie to, jak szybko Chris się uczył."
Oczywiście nie wszyscy filmowcy mają tak samo wysokie standardy i talent. Pfister tego nie ignoruje. "Wielu reżyserów, których nie będę wymieniał z imienia, musiałem prowadzić za rękę. Obserwowałem ich i mówiłem, 'To można zrobić lepiej' albo 'Nie skupiasz się na tym, co dzieje się w twoim filmie' albo 'Ten aktor prosi cię o pomoc. Nawet tego nie widzisz. Mógłbyś zrobić to lepiej.' Patrzyłem na tych wszystkich reżyserów i myślałem o tym, co ja bym zrobił inaczej. Nie było tak tylko w przypadku Chrisa."
Potrzebę zaspokojenia swojego pragnienia Pfister poczuł po tym, jak otrzymał Oscara za Incepcję. "Byłem nominowany cztery razy, i wygrałem, i wszystko było cudownie, i nagle pomyślałem sobie 'na tym polu osiągnąłem już wszystko. Potrzebuję czegoś więcej. Chcę opowiadać historie, chcę pracować z aktorami. Chcę przemówić.' I zacząłem szukać scenariusza."
Do Pfistera trafiło kilka interesujących scenariuszy, w tym The Fighter i Kapitan Phillips, ale to dzieło nieznanego pisarza, Jacka Paglena przyciągnęło jego uwagę. "Zadzwonił do mnie agent i powiedział 'mój klient napisał scenariusz, chcę żebyś wszystko rzucił i go przeczytał jeszcze dziś.'" Pfister był zachwycony. Pozostała kwestia czasu i gwiazdorskiej obsady, bo nie zamierzał debiutować 'małym filmem', to miał być hit sci-fi.
Depp gra doktora Willa Castera, który stał się celem terrorystów przez swoje badania na sztucznej inteligencji. Kiedy po ataku był umierający, stał się obiektem swoich własnych badań. Gdy osiągnie "transcendencję" - przemieni się w świadomą maszynę - jego żona (Rebecca Hall) i najlepszy przyjaciel (Paul Bettany) przekonają się, czy ocalili ukochanego... czy stworzyli potwora.
"Materiał natychmiast do mnie przemówił, głównie w kontekście emocjonalnym. Najważniejsza była dla mnie relacja między mężem i żoną" mówi Pfister, który ma żonę i troje dzieci. "Potem zabawa, technologiczna rozmowa i fakt, że jest to temat na czasie. Nie spodziewałem się tego, że mój pierwszy film to będzie wysokobudżetowy obraz science-fiction. Ale ta historia mnie zafascynowała."
Sam wprowadził do scenariusza osiem poprawek i zbadał temat. Kubrick zauważył kiedyś, że nadprzyrodzone historie pocieszają, ponieważ sugerują istnienie życia po śmierci - tu pojawia się wizja świeckiego życia po śmierci: nie Bóg, tylko maszyna. Film rozważa, czy nauka może nam pomóc przetrwać. "To interesujący pogląd" mówi Pfister. "Przywołuje zadane w 2001 pytanie: 'czy maszyna jest w stanie czuć?' Jeśli nie, to po co ma istnieć, skoro jest tylko zbiorem plików i danych? Ale wszyscy chcemy mieć nadzieję, tak samo jak ludzie chcą wiedzieć, że jest Bóg i czują potrzebę pielęgnowania duchowego życia. Mamy nadzieję, że technologia zastąpi to, co niegdyś zostało nam odebrane."
Ta historia ma sens dla kogoś, kto wychował się na Kubricku i przemyśleniach Michaela Crichtona.
"'The Andromeda Strain', nawet 'Westworld'. Jako dzieciak widziałem 'Soylent Green' i 'Westworld'. Jest w tych filmach coś śmiesznego. Były straszne. Były zabawne. Były dziwaczne. Pokazywały to, jak wolni byli ich twórcy. Miałem to wszystko w głowie, tworząc ten film. Tak samo było w przypadku moich wcześniejszych projektów. Chciałem zrobić komercyjny film, ale jednocześnie chciałem, by dawał on do myślenia. Myślę, że osiągnęliśmy tę równowagę."
To wypowiedź pełna pewności siebie, ale Pfister nie jest tak arogancki, jak niektórzy reżyserzy, jest po prostu pewny swoich umiejętności, które zdobywał przez lata.
"Nie można być wszystkiego pewnym, bo zawsze są szanse, że coś się nie uda" mówi o procesie tworzenia. "Nie będzie tak, jak to sobie wymarzyłeś. Będziesz miał mniej czasu niż myślałeś. Nie uda ci się wciągnąć do obsady wymarzonej osoby... Miałem szczęście, że zdobyłem Johnny'ego - myślałem o innych aktorach, Johnny'ego nawet nie brałem pod uwagę, bo w moim odczuciu był zbyt wielki. Jego agentka powiedziała: 'a może Johnny?' Odpowiedziałem, że oczywiście. 'Dałbym tę rolę Johnny'emu od razu, jak tylko by się zgodził, tu w Nowym Jorku.' Powiedziała: 'dam mu to do przeczytania.' I tak to się zaczęło..."
Odbyło się wiele spotkań dotyczących tematyki, postaci, upewniania się, że spotkanie u McCartneya nie było fartem. Te spotkania były znamienne - dzięki nim Depp podpisał kontrakt i zapalił zielone światło - ale coś bardziej ryzykownego zdarzyło się wcześniej, kiedy to Pfister powiedział Christopherowi Nolanowi, że wyreżyseruje swój własny film. Nolan wiedział, że jego operator reżyserował reklamy, ale nie wiedział, że ich współpraca się kończy. "Wiedziałem, że kiedy mu o tym powiem, to będzie koniec" mówi Pfister. "Wiedziałem, że nie będzie już odwrotu. A już na pewno nie będę mógł wrócić do Chrisa."
Pfister nie chce zdradzać szczegółów swojej rozmowy z Nolanem. "Nie będę o tym mówił. Ale tak, powiedziałem mu, że zamierzam skupić się na swoim scenariuszu."
To nie było złe rozstanie; Nolan i jego producentka (prywatnie partnerka) Emma Thomas zostali producentami Transcendence.
Nie wiadomo czy z przyczyn prywatnych czy z rady, by zachować dystans jako reżyserzy, Pfister niechętnie dzieli się informacjami. "Chris... Nie powinienem zbyt dużo mówić o naszych relacjach, ale niesamowicie mnie wspierał jako filmowiec i jako przyjaciel. I nadal to robi. To trwała przyjaźń." Przyjmuje rady od swojego przyjaciela, jeśli nie przez telefon, to przez lata wspólnego doświadczenia. "Czerpiesz coś z każdego człowieka, z którym pracujesz. Myślisz sobie 'Podoba mi się to, jak robi to Chris Nolan. Ale też podoba mi się sposób Bennetta Millera ( reżyser Moneyball)' I tworzysz coś swojego."
Świat patrzy - albo ma nadzieję, że patrzy. Transcendence przez swoją koncepcję aż się prosi o porównanie do Incepcji. Pfister sam zawiesił sobie poprzeczkę. Nie żeby mu to przeszkadzało. "Nie boję się porażki. Możecie mnie zacytować, jeśli film nie wypadnie najlepiej! Jeśli osiągnie sukces, fantastycznie. Ale jeśli nie, pozostanie mi świadomość, że zrobiłem go tak, jak chciałem." On się tym cieszy, steruje swoim własnym okrętem. "Jeśli będąc artystą nie słuchasz ludzi, których zatrudniasz, jesteś idiotą. Ostatecznie jako reżyser podejmujesz decyzje. Ale jeśli zatrudniasz świetnego operatora, speców od efektów specjalnych i aktora do głównej roli, a potem dyktujesz im, co mają robić, jesteś głupcem. "
Odłóżmy VFX na bok, przyjechał do Londynu też po to, by pracować z kompozytorem Mychaelem Danną nad soundtrackiem. McCartneya nie ma w mieście, ale wybór studia jest oczywisty: Abbey Road. Dla operatora Incepcji to wyjątkowy moment: "Spełnienie marzeń."
Tłumaczenie by Marion
Zdjęcia z planu i nowe screeny z Transcdence:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz