The Hollywood Reporter
Recenzja filmu Mortdecai
12:00 22.01.2015 autor Stephen Dalton
Johnny Depp uwalnia swojego wewnętrznego clowna, grając arystokratycznego anty-bohatera z kultowej brytyjskiej serii.
Film promowany wąsami powinien być znacznie zabawniejszy niż najnowsza, spalona komedia akcji z Johnnym Deppem. Mortdecai, którego akcja rozgrywa się głównie we współczesnej Anglii stylizowanej na klimaty retro, to anachroniczny bałagan, w którym nie udało się odtworzyć klimatu i cierpkiego rytmu klasycznych komedii z wątkiem przekrętu, które ocierają się o pastisz. Mimo świetnej obsady i solidnych umiejętności Davida Koeppa, ta pozbawiona uroku farsa okazała się kolejnym piętnem w karierze Deppa.
Mortdecai inspirowany jest pierwszą z pięciu komicznych książek autorstwa Kyrila Bonfigliolia, brytyjskiego pisarza włoskiego i słowiańskiego pochodzenia. Wydane w 1970 roku książki opowiadają o niemoralnym arystokracie, marszandzie Lordzie Charliem Mortdecaiu (Depp), którego w niezwykłych przygodach wspiera agresywny, ale zaradny i pociągający służący Jock Strapp (Paul Bettany). Bonfiglioli, który dzielił niektóre podejrzane nawyki ze stworzonym przez siebie bohaterem, zmagał się z biedą i alkoholizmem, zmarł na marskość wątroby w 1985 roku.
Grany przez Deppa Mortdecai przypomina postać z Looney Tunes; ten snobistyczny playboy jest tak zakochany w swoich nowych wąsach, że ryzykuje możliwość rozwodu ze swoją żoną Johanną (Gwyneth Paltrow). Z powodu bankructwa może stracić okazałą rezydencję, postanawia więc zdobyć skradziony obraz Goyi. Zaproszony do współpracy przez swojego rywala, agenta MI5 Alistaira Martlanda (Ewan McGregor), Mortdecai wyrusza na misję, która pomoże mu odkryć tajemnicę, którą skrywa zaginione dzieło sztuki.
Depp jest znany z tego, że budując postać, inspiruje się prawdziwymi ludźmi - często swoimi muzycznymi idolami, czego najlepszym przykładem jest Keith Richards, na którym się wzorował, grając w Piratach z Karaibów. Charlie Mortdecai swoim akcentem i manieryzmem przypomina przyjaciela Deppa, brytyjskiego aktora komediowego Paula Whitehouse'a. Depp występował w serialu komediowym Whitehouse'a, emitowanym przez BBC The Fast Show, często też proponował przyjacielowi role w filmach, w których grał, w tym również. W Mortdecai Whitehouse gra barwnego, ordynarnego mechanika, który zajmuje się również kradzioną sztuką.
Mortdecai wypchany jest gwiazdorskimi nazwiskami i klasycznymi elementami farsy, ale fatalną wadą tego filmu jest brak dobrych żartów. Odtwórcy głównych ról niemal w każdej scenie wybuchają desperacko przed kamerą, rzucają prymitywnymi podtekstami seksualnymi i robią z cienkiego scenariusza nowicjusza Erica Aronsona niezgrabną błazenadę. Te przesadzone występy często psują naprawdę zabawne kwestie.
Podczas gdy angielski akcent Deppa jest całkiem miły dla ucha, przymilna wymowa McGregora zdaje się być wymuszona i całkowicie nieprzekonywująca. Jedynie Paltrow wykazuje się prawdziwym aktorstwem, grając Johannę w sposób poważny, reszta całkowicie traci głowy.
W książce Mortdecai i Strapp zdają się być nieokrzesanymi kuzynami Jeevesa i Woostera z opowieści P.G. Wodehouse'a. Na ekranie ich manieryzm i postawa retro przypominają Austina Powersa. Ale podczas gdy Mike Myers wykazuje się bogatym poczuciem humoru, lawirując między szowinistyczną przeszłością i politycznie poprawną teraźniejszością, ciężki żart Mortdecai opiera się na oklepanych stereotypach pozbawionych post-modernistycznej ironii. Kobiety to nimfomanki, które uwielbiają być obmacywane, Amerykanie to wulgarni materialiści, brytyjska elita to gamonie i tak dalej. Te karykatury są zbyt prymitywne, by mogły kogokolwiek obrazić i zbyt banalne, by śmieszyć.
W ostatniej scenie, która rozgrywa się w domu aukcyjnym w Londynie, odkryte zostaje potrójne oszustwo, wszyscy bohaterowie i wszystkie wątki łączą się w orgii przemocy, co szybko staje się nudne.
Największym i niewybaczalnym grzechem Mortdecai jest to, że jego anty-bohater skończył osłupiały. Bo film zatytułowany jego nazwiskiem, okazał się koszmarny i druzgocąco nudny.
Recenzja filmu Mortdecai
12:00 22.01.2015 autor Stephen Dalton
Johnny Depp uwalnia swojego wewnętrznego clowna, grając arystokratycznego anty-bohatera z kultowej brytyjskiej serii.
Film promowany wąsami powinien być znacznie zabawniejszy niż najnowsza, spalona komedia akcji z Johnnym Deppem. Mortdecai, którego akcja rozgrywa się głównie we współczesnej Anglii stylizowanej na klimaty retro, to anachroniczny bałagan, w którym nie udało się odtworzyć klimatu i cierpkiego rytmu klasycznych komedii z wątkiem przekrętu, które ocierają się o pastisz. Mimo świetnej obsady i solidnych umiejętności Davida Koeppa, ta pozbawiona uroku farsa okazała się kolejnym piętnem w karierze Deppa.
Mortdecai inspirowany jest pierwszą z pięciu komicznych książek autorstwa Kyrila Bonfigliolia, brytyjskiego pisarza włoskiego i słowiańskiego pochodzenia. Wydane w 1970 roku książki opowiadają o niemoralnym arystokracie, marszandzie Lordzie Charliem Mortdecaiu (Depp), którego w niezwykłych przygodach wspiera agresywny, ale zaradny i pociągający służący Jock Strapp (Paul Bettany). Bonfiglioli, który dzielił niektóre podejrzane nawyki ze stworzonym przez siebie bohaterem, zmagał się z biedą i alkoholizmem, zmarł na marskość wątroby w 1985 roku.
Grany przez Deppa Mortdecai przypomina postać z Looney Tunes; ten snobistyczny playboy jest tak zakochany w swoich nowych wąsach, że ryzykuje możliwość rozwodu ze swoją żoną Johanną (Gwyneth Paltrow). Z powodu bankructwa może stracić okazałą rezydencję, postanawia więc zdobyć skradziony obraz Goyi. Zaproszony do współpracy przez swojego rywala, agenta MI5 Alistaira Martlanda (Ewan McGregor), Mortdecai wyrusza na misję, która pomoże mu odkryć tajemnicę, którą skrywa zaginione dzieło sztuki.
Depp jest znany z tego, że budując postać, inspiruje się prawdziwymi ludźmi - często swoimi muzycznymi idolami, czego najlepszym przykładem jest Keith Richards, na którym się wzorował, grając w Piratach z Karaibów. Charlie Mortdecai swoim akcentem i manieryzmem przypomina przyjaciela Deppa, brytyjskiego aktora komediowego Paula Whitehouse'a. Depp występował w serialu komediowym Whitehouse'a, emitowanym przez BBC The Fast Show, często też proponował przyjacielowi role w filmach, w których grał, w tym również. W Mortdecai Whitehouse gra barwnego, ordynarnego mechanika, który zajmuje się również kradzioną sztuką.
Mortdecai wypchany jest gwiazdorskimi nazwiskami i klasycznymi elementami farsy, ale fatalną wadą tego filmu jest brak dobrych żartów. Odtwórcy głównych ról niemal w każdej scenie wybuchają desperacko przed kamerą, rzucają prymitywnymi podtekstami seksualnymi i robią z cienkiego scenariusza nowicjusza Erica Aronsona niezgrabną błazenadę. Te przesadzone występy często psują naprawdę zabawne kwestie.
Podczas gdy angielski akcent Deppa jest całkiem miły dla ucha, przymilna wymowa McGregora zdaje się być wymuszona i całkowicie nieprzekonywująca. Jedynie Paltrow wykazuje się prawdziwym aktorstwem, grając Johannę w sposób poważny, reszta całkowicie traci głowy.
W książce Mortdecai i Strapp zdają się być nieokrzesanymi kuzynami Jeevesa i Woostera z opowieści P.G. Wodehouse'a. Na ekranie ich manieryzm i postawa retro przypominają Austina Powersa. Ale podczas gdy Mike Myers wykazuje się bogatym poczuciem humoru, lawirując między szowinistyczną przeszłością i politycznie poprawną teraźniejszością, ciężki żart Mortdecai opiera się na oklepanych stereotypach pozbawionych post-modernistycznej ironii. Kobiety to nimfomanki, które uwielbiają być obmacywane, Amerykanie to wulgarni materialiści, brytyjska elita to gamonie i tak dalej. Te karykatury są zbyt prymitywne, by mogły kogokolwiek obrazić i zbyt banalne, by śmieszyć.
W ostatniej scenie, która rozgrywa się w domu aukcyjnym w Londynie, odkryte zostaje potrójne oszustwo, wszyscy bohaterowie i wszystkie wątki łączą się w orgii przemocy, co szybko staje się nudne.
Największym i niewybaczalnym grzechem Mortdecai jest to, że jego anty-bohater skończył osłupiały. Bo film zatytułowany jego nazwiskiem, okazał się koszmarny i druzgocąco nudny.
Johnny, Paul Bettany i Gwyneth Paltrow w The Ellen DeGeneres Show:
Uuuu, recenzja faktycznie miażdży! Dzisiaj idę do kina i będę miała szansę sama ocenić. Mam pytanie - jakie pytania zadawała Ellen w tej grze z tabliczkami?
OdpowiedzUsuńNie mam możliwości, póki co, obejrzenia nagrania, ale z artykułów znam treść dwóch pytań: czy zostali kiedykolwiek aresztowani i czy uprawiali seks w samolocie (na co Depp odpowiedział twierdząco).
UsuńPrzy okazji: jeśli będziesz miała chęć, to możesz podzielić się wrażeniami z seansu w ramach akcji-recenzji. :)
Tak, podzielę się. Właśnie wróciłam z kina. Po tej recenzji trochę się bałam - a film bardzo mi się podobał.
UsuńMasakra taka recenzja i tyle.. i oczywiście pewnie napisał to jakiś buc, który nienawidzi Depp'a, bo gdzie by Depp nie zagrał trzeba to zlać.. Ale wszystkie filmy typu "Różowa Panter'a i "W krzywym zwierciadle.." itp.. oczywiście będą zajebiste. Lecz gdyby i tam był Depp, to znów byłoby, że wszystko źle.. Jezus.. czy ten co wydał ta opinie, nie może choć przez chwilę zamknąć się i przestać krytykować człowieka, który ciężko pracuje, by powstał jakiś film.. łącznie z całą obsadą, to są miesiące pracy, a nie.. Co za chamstwo.
OdpowiedzUsuńJa idę prawdopodobnie jutro na Mortdecai, wiec też mogę coś napisać potem. :)
A co tam jeszcze były za pytania hm.. Czy widzieli sie nago na filmie Mortdecai.. No i wszyscy przytaknęli, że tak. :P A tak to też nie wiem.. a o jeszcze czy ktoś z nich skłamał kiedyś na wywiadzie.. tu chyba Paul stwierdził, że tak.. i może Paltrow :P Coś jeszcze o pracy było, ale nie wiem co to było za pytanie. :)
Też ostatnio odnoszę wrażenie, że filmy krytykowane są za samo nazwisko "Depp" w obsadzie.
UsuńByłoby miło, zawsze fajnie jest poznać opinię innych fanów :).
Wszystkie pytania razem z odpowiedziami zostały już opublikowane w osobnym wpisie ;).