piątek, 21 sierpnia 2015

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI: Interview Magazine - Czerwiec 1994

Allen Ginsberg

by Johnny Depp
Interview Magazine
Czerwiec 1994

JOHNNY DEPP: Cześć, Allen.
ALLEN GINSBERG: Cześć, Johnny. A więc kilka dni temu opuściłeś Nowy Jork. 
Johnny: Tak. Właściwie to wczoraj rano. 
Allen: Opowiadałem o tobie na wykładzie. 
Johnny: Chciałem wpaść, ale spotkało mnie coś dziwnego. 
Allen: Cóż, tam pewnie byłoby tak samo. Byłbyś otoczony przez studentów, którzy by cię rozpoznali. Masz problem z tym, żeby się spokojnie przemieszczać?
Johnny:  Nie bardzo. Ludzie mają do tego wszystkiego całkiem dobre podejście. Myślę, że po prostu są ciekawi.
Allen:  Tak. Ja też mam dobrą sytuację. Jestem średniosławny, nie naprawdę sławny, rozpoznają mnie zwykle wykształceni ludzie. Więc zazwyczaj czerpię przyjemność z takich spotkań. Czasami można nawet znaleźć kogoś, z kim można się kochać! Zdarzało mi się to lata temu. 
Johnny: Spotykałeś kogoś, zaczynaliście rozmawiać, a potem...?
Allen: Pamiętam dzieciaka, który przechodził przez St. Marks Place, zapytał czy potrzebuję pomocy przy wnoszeniu pudeł. Jedna rzecz pociągnęła za sobą drugą i... zamieszkaliśmy razem i wybraliśmy się we wspólną podróż po kraju. To było w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym. Teraz jest biznesmenem i ma żonę. Ale utrzymujemy kontakt. Jestem dla niego jak ojciec. 
Johnny: Kiedy przyjechałem do studia, miałam nadzieję, że cię tam spotkam.
Allen: Wiedziałem, że tam będziesz. Poszedłem obejrzeć twój film, Co gryzie Gilberta Grape'a. 
Johnny: Jeszcze go nie widziałem. 
Allen: A ja nie czytałem jeszcze swojej biografii. Dlaczego nie obejrzałeś tego filmu?
Johnny:  Z byciem aktorem jest tak, że kiedy kończysz swoją robotę i wkraczają reżyser z montażystą, film przestaje być twoją sprawą. 
Allen: Mam takie same odczucia odnośnie swoich biografii. 
Johnny: To musi być niezwykle dziwne, kiedy ktoś pisze o tobie książkę. O mnie pisano artykuły - większość z nich to jeden wielki fałsz. 
Różnica polega na tym, że o tobie piszą literaci, o mnie pismaki. 
Allen: Pytaniem jest, co zrobić ze sławą. Czy nie rozmawialiśmy kiedyś o tym u mnie w kuchni?
Johnny: Tak, poruszyliśmy ten temat. 
Allen:  Może reaguję na ograniczoną ilość sławy, więc dla mnie nie jest ona ciężarem, jak na przykład dla Dylana, dla którego stanowi przekleństwo. Ale jeśli masz buddyjski punkt widzenia, że życie to sen i jawa jednocześnie, możesz zamienić sławę w coś, co pomoże oświecić innych ludzi. 
Johnny: To dziwna rzecz, bo wciąż mam wrażenie, że mam siedemnaście lat i pracuję na stacji na Florydzie, to ludzie cię w ten sposób stygmatyzują. Kiedy jesteś czymś w rodzaju towaru, produktu, ludzie kreują wizerunek, który nie ma z tobą nic wspólnego i go sprzedają, wpychają innym w gardła i...
Allen: Cóż, zawsze powtarzam "Niech nie rozprasza cię próba walki z oceanem". Nie marnuj na to energii. Po prostu idź do przodu i rób to, co chcesz robić jako artysta, jako człowiek, bo kontrolować możesz tylko swoje zachowanie, swoje czyny i swój umysł. 
Johnny: Chyba trzeba przeć do przodu. 
Allen: Tak. A do czego chcesz dojść? Jakie masz ambicje? 
Johnny:  Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Mogę tylko powiedzieć, że dla mnie parcie na przód jest celem samym w sobie. 
Allen: Wierzysz w Boga?
Johnny: W coś wierzę. Nie wiem tylko, czy to akurat Bóg.  
Allen: Czy masz za sobą jakieś religijnie doświadczenie? 
Johnny: Były chwile, kiedy wszystko odbierałem ze spokojem, otaczający mnie świat i mój wewnętrzny świat. 
Allen: Kiedy po raz ostatni doświadczyłeś spokoju?
Johnny: Dwa miesiące temu.
Allen: Pamiętasz, gdzie wtedy byłeś?
Johnny: Tak. Byłem na południu Francji w domu przyjaciela. Siedziałem na kanapie pośrodku pola ze swoją dziewczyną, otaczały nas drzewa. 
Allen: Pamiętasz, co słyszałeś, kiedy byłeś zrelaksowany?
Johnny: Słyszałem piękną ciszę, była tak komfortowa, że nie musieliśmy nic mówić. 
Allen: Jakieś jeszcze dźwięki?
Johnny: Tak, liście. Czułem dotyk jej dłoni. Trzymałem ją za rękę. 
Allen: Pamiętasz jakieś zapachy?
Johnny: Było tam sporo kwiatów.
Allen: A czy było coś smacznego?
Johnny: Oh, pamiętam smak pocałunków. Były ciepłe.
Allen: Kiedy piszę wiersze, przypominam sobie takie właśnie chwile i staram się przywołać w pamięci wszystkie elementy - widok, zapach, dotyk, smak - montuję je na nowo, by upewnić się, że tworzą obraz, który mogę przekazać innym za pomocą sztuki.
Johnny: Podobnie ćwiczą pamięć aktorzy. Na przykład piosenka potrafi przenieść mnie do chwili, w której miałem cztery lata, siedziałem w samochodzie i jechałem gdzieś z rodzicami. 
Allen: Tak, jest mnóstwo piosenek, które przywołują wspomnienia z dzieciństwa. Mam sześćdziesiąt siedem lat, kiedy śpiewam piosenki, które słyszałem jako osiemnasto czy dwudziestolatek, spada na mnie całe mnóstwo wspomnień. To naprawdę piękne uczucie. Ale jednocześnie bardzo dziwne, bo kiedy się starzejesz, zdajesz sobie sprawę z tego, że zbliżasz się do końca swojego życia i wszystko zaczyna do ciebie przemawiać. 
Johnny: Znasz fragment autorstwa Saroyana rozpoczynający The Time of Your Life? Poczekaj chwilę. Mam go gdzieś tutaj. Zawsze to przy sobie noszę. "Żyj, kiedy trwa twoje życie - w tym dobrym czasie nie powinno być brzydoty, twojej śmierci ani śmierci żywotów, które łączą się z twoim istnieniem. Wszędzie szukaj dobra, a kiedy już je znajdziesz, wyciągnij je z ukrycia i pozwól, by było wolne i pozbawione wstydu.
Allen: Kiedy przeczytałeś to po raz pierwszy?
Johnny: Kiedy miałem dwadzieścia lat. Jakieś dziesięć lat temu.
Allen: Więc od ponad dekady ten tekst ma wpływ na to, jaki chciałbyś być?
Johnny: Tak, w pewnym stopniu tak. 
Allen: Przypomina to trochę podstawy buddyzmu, chodzi o to, by każdą sytuację zamieniać w coś dobrego, cegłę w skarb, gówno w różę. Uczymy się, jak wykorzystywać złość, strach i obawy w mądry sposób. Miałem ucznia, który pochodził z patologicznej rodziny i to sprawiło, że był bardzo tolerancyjny i wyrozumiały, jeśli chodzi o kłopoty i fobie innych ludzi. Przypomina trochę ciebie. Jego ojciec był alkoholikiem i miał problemy ze zdrowiem. Ja doświadczyłem czegoś takiego ze swoją matką. Dzięki temu bardziej tolerowałem dzikie zachowania i lepiej radziłem sobie w przypadkach, kiedy musiałem się nią zająć, zanim przyjechała po nią karetka. Masz podobne doświadczenia ze swoją rodziną, prawda?  
Johnny: Tak, zdecydowanie. 
Allen: Więc można powiedzieć, że paskudna sytuacja czegoś cię nauczyła. 
Johnny: Opowiadałeś mi o tym, że w latach czterdziestych i pięćdziesiątych wszystko wyglądało inaczej, teraz trudniej jest dostrzegać dobro. 
Allen: Nie jest trudno widzieć dobro w sobie. Dostrzeganie bólu, deprawacji i przemocy na świecie też jest czymś dobrym, bo to oznacza, że jesteś otwarty na wiadomości, jakie wysyła ci otoczenie, nie unikasz ich i nie mówisz: "chcę więcej i więcej. Chcę mieć wszystko. Chcę wszystko zniszczyć. Chcę wszystko zjeść. Chcę nad wszystkim panować."
Ale zastanawiam się, co dzieje się teraz ze światem. Niedawno mój przyjaciel z Indii przysłał mi bardzo wredny list, w którym napisał: "Jak śmiesz wycinać drzewa po to, by zaspokoić swoją ambicję bycia poetą. Czemu pogarszasz i tak kryzysową sytuację Ziemi?" Przypomniały mi się wtedy słowa Gregory'ego [Corso] "nie można wydrukować dobrych wiadomości na tych złych". Mówił o The New York Times, ale również o zużywaniu papieru. Pytanie, jak można w interesujący i mądry sposób poradzić sobie z tym problemem, zamiast mu zaprzeczać i go ignorować? Ciągle się nad tym zastanawiam. Jeśli masz jakiś pomysł, daj mi znać! 
Johnny: Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym, by używać konopi. 
Allen: Tak, to był najlepszy pomysł. Twój? 
Johnny: Tak, bo kiedyś wszystko robiono z konopi: liny i papier. 
Allen: To by zmieniło kontekst narkotykowej wojny. Czy powinniśmy kontynuować tę rozmowę w przyszłości? 
Johnny: Z wielką chęcią. Jestem do dyspozycji, kiedy tylko chcesz. 
Allen: O.K. Kocham cię.
Johnny: Hej, dzięki, stary. Ja ciebie też kocham.
Allen: Pa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga