sobota, 12 marca 2016

Express (tłumaczenie)

Kultura oczyszcza wampiry

11.03.2016 


Joe Perry, Johnny Depp i Alice Cooper w dwa tysiące piętnastym roku założyli zespół Hollywood Vampires. Hołd dla przyjaciół, których zabił alkohol. W wesołej atmosferze opowiedzieli Expressowi o przygotowaniach do koncertu Lisbon Rock in Rio, który odbędzie się za trzy miesiące. 


Alexandra Carita

Historia nowych Hollywodzkich Wampirów zaczęła się w dwa tysiące dwunastym. W tym właśnie roku Alice Cooper i Johnny Depp spotkali się planie filmu Tima Burtona Mroczne cienie. Jedna noc, żadnego alkoholu, same historie, Cooper opowiedział Deppowi o barze w Los Angeles, w którym bywał w latach siedemdziesiątych i gdzie razem przyjaciółmi do kieliszka stworzył klub. W Rainbow Bar and Grill w centrum Sunset Strip każdego wieczora siadali przy stoliku i przyjmowali ogromne ilości alkoholu i narkotyków. Pili całą noc. W powietrzu wyczuwało się moc. I zabawę. Jutra nie było. Teraz, kiedy wychodzą na scenę, nie myślą o dniu jutrzejszym. 

Nie pamiętają już, kto wyszedł z pomysłem poświęcenia twórczości "ludziom, którzy otarli się o śmierć", ale to Depp zaprosił wszystkich do studia, by nagrać covery utworów takich artystów jak John Lennon, Steve Marriott, Ronnie Lane, John Bonham, Randy California, Jim Morrison, Jimi Hendrix, Marc Bolan, Keith Moon, Harry Nilsson, George Harrison i wielu innych. 

Opowiedz nam historię Hollywood Vampires, klubu z lat siedemdziesiątych, który stał się inspiracją dla nazwy zespołu. 
Alice Cooper: Problemem oryginalnego Hollywood Vampires było to, że piliśmy na umór. Wszyscy byliśmy na starcie kariery, a w Los Angeles było takie miejsce, które przyciągało wszystkich jak magnes. Rainbow Bar and Grill.

Kto tam bywał?
AC: Chodziłem tam co noc, Keith Moon też bywał tam codziennie, Harry Nilsson tak samo. Każdy, kto był w okolicy i był alkoholikiem. Hollywood Vampires to był klub przyjaciół do kieliszka. Spotykaliśmy się tam, siadaliśmy zawsze przy tym samym stoliku, na początku nazywano nas wampirami z Hollywood, bo widywano nas tylko nocą i zawsze byliśmy wtedy pijani, piliśmy ciągle, jak wampiry. Stąd wzięła się nasza nazwa. 

Kto jeszcze należał do klubu?
AC: Kwestia tego, kto akurat był w mieście. Jeszcze przed Wampirami Jimi Hendrix i Jim Morrison razem pili, a potem włączyliśmy ich do klubu. Ciekawe jest to, że wszyscy mówili o nas Hollywood Vampires, na ścianie było nawet nasze logo, nadal tam jest. 

Przeczuwaliście, że wyniknie z tego coś dobrego?
AC: Nie. Wiedzieliśmy, że bez względu na to, czy zrobimy karierę, czy nie, ten klub spełni swoją rolę albo zacznie w nim chodzić o coś więcej. 

I teraz nadszedł czas na to, by oddać hołd tamtym czasom i tamtemu stylowi życia?
AC: Tak. Ale wszystko się zaczęło, kiedy Johnny grał w Mrocznych cieniach Tima Burtona, ja również byłem zaangażowany w ten projekt. Opowiedziałem mu o Hollywood Vampires i zacząłem myśleć, że poświęcenie paru piosenek zmarłym kumplom byłoby interesujące. Myślę, że są zadowoleni z tego, że nazywamy ich naszymi zalanymi w trupa przyjaciółmi. 

Alice Cooper zawsze rwie się pierwszy do mówienia. Chętnie opowiada o tym, jak to było. Uśmiecha się, gdy wspomina każdy szczegół. Szybko zapomniałam o tym, jak długo musiałam na nich czekać. Dwie godziny w Swing House Studios w LA, podczas gdy Johnny Depp stracił poczucie czasu u dentysty, prezydent Obama też był wtedy w mieście. 
Przyjechał w czarnym  Escalade Premium, nawet szyby były przyciemnione. Zmienił kapelusz na bardziej piracki i zapytał, czy może coś powiedzieć, zanim gitarzysta Aerosmith wybudzi się z letargu. 

Myślicie, że moglibyście zmienić osławioną dewizę seks, narkotyki i  rock and roll, na alkohol, narkotyki i rock and roll?
Johnny Depp: A co z seksem?

Nie wiem, ale przy odpowiedniej ilości alkoholu...
Joe Perry: Nie, nie ma mowy. Trzeba być tego w pełni świadomym. Nie chcemy i nie próbujemy niczego zmieniać. Ludzie sami powinni wybierać, w co chcą się angażować. Są też seksoholicy. To część gry. Są prawnicy, którzy robią dokładnie to samo i nikt nic nie mówi. To, że jesteśmy w tym biznesie sprawia, że wszystko, co robimy, jest widoczne. To część wielkiego stereotypu. Ale my żyjemy w jego centrum i nadal trwamy. 
AC:  Popatrzyliśmy na siebie w studiu i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że wszyscy byliśmy alkoholikami. I śpiewaliśmy dla wszystkich przyjaciół, którzy również byli alkoholikami lub narkomanami. Więc... [śmieje się]. 

Jak to się stało, że dopadły was te duchy przeszłości? Czy to melancholia? 
AC: Nie. Ci wszyscy kolesie byli weseli, lubili imprezować, byli rozrywkowi. Nie potrafię patrzeć na nich przez pryzmat smutku. Jimi Hendrix i Jim Morrison nie byli smutni, więc i my nie jesteśmy. Żyli pełną piersią. Jim Morrison zmarł w wieku dwudziestu siedmiu lat. Byłem wtedy bardzo młody. I fakt, że dożyłem dwudziestu siedmiu lat był cudem. To był wspaniały wiek na umieranie. 

Dlaczego wybraliście płytę?
JD: Mamy dwie własne piosenki. Zaczęliśmy od Raise the Dead. Oczywistym jest, że narkotyki, alkohol i rock and roll nie wpływały ujemnie na twórczość tych kolesi, dzięki temu stali się nawet lepsi. Chcieliśmy ich pozdrowić. 
AC: Wiedzieliśmy, kto stał za wampirami.
JD: I ostatni autorski utwór My Dead Drunk Friends to zbiorowy hołd im złożony. Dokładnie wybraliśmy wszystkie utwory z płyty. Alice zawsze nam powtarzał, o czym nie możemy zapomnieć. 
AC: A o czym możemy. Zaczęło się od grania w barach. Byliśmy jak dzieciaki, 90 procent tego, co graliśmy, to były covery Rolling Stones, Kinks, Yardbirds. Nauczyliśmy się grać. Zaczynanie jako cover band było świetne. Wiedzieliśmy też, że później będziemy tworzyć nowy materiał. 
JD: I grać takie piosenki jak Seven and Seven Is zespołu Love, to było bardzo ciekawe. Zespół niedoceniany i mało znany. To, że dzięki nam dzieciaki usłyszą ich utwór, jest dla mnie niesamowite. Granie piosenki Arthura Lee to szansa, by powiedzieć wszystkim: wiedzcie, że istniał kiedyś zespół Love. Bardzo ważna grupa. Posłuchajcie pozostałych piosenek. 

Jak ważne jest dla ciebie stawanie na scenie jako muzyk?
JD: To zawsze była i będzie moja pierwsza miłość. Występowałem jako młody chłopak, to chciałem robić przez całe życie. Ułożyło się inaczej. Ale dla mnie stanie na scenie jest niesamowite. Czymś nowym jest bezpośredni kontakt z publicznością. Ta więź tworzy się podczas koncertu. 

Zwykle masz inny kontakt ze swoimi fanami.
JD: To coś zupełnie innego od grania w filmach, pracując na planie, robimy sześć, siedem, osiem ujęć. Potem nagrywamy inną scenę, a potem następną...

I nikt was wtedy nie ogląda?
JD: Ja na pewno nie. Dla mnie muzyka jest prawdziwą pracą. Nie ma nic wspólnego z moim drugim zawodem. Tu każda sekunda ma znaczenie. 

Zawsze opiekuńczy Alice Cooper rzuca się na pomoc Johnny'emu Deppowi. Patrzy na niego czule. To nowy dzieciak. Nowy, ale zdolny. Joe Perry robi to samo, ale na swój własny sposób. Bardziej dyskretnie. 

AC: Był gitarzystą, zanim zajął się aktorstwem.

I postrzegasz się jako gitarzystę?
JD: Tak. Nie powiem, bym był w tym najlepszy, ani żebym należał do największych, ale... [śmieje się]. 

Łatwo było nakłonić Christophera Lee do tego, by użyczył swojego głosu w intrze, The Last Vampire?
JP: To było genialne! Johnny jako aktor posiada łatwość rozmawiania z ludźmi, do których normalnie nie miałby odwagi się odezwać. 

Wykazali się idealnym wyczuciem czasu, Sir Christopher Lee, najlepszy Dracula w historii kina, zmarł siódmego czerwca 2015 roku, trzy miesiące przed premierą albumu i krótko po jego nagraniu. 
Na Hollywood Vampires można usłyszeć też wiele świetnych piosenek, które uwielbiają wszystkie pokolenia. Od legendarnego My Generation The Who, do niemal idealnej imitacji Whole Lotta Love Led Zeppelin czy Jeespter T. Rexa, albo Cold Turkey Plastic Ono Band lub Itchycoo Park Small Faces.
Każdy chciał dołożyć tam coś od siebie. Johnny Depp,  Joe Clark...

Na płycie można też usłyszeć Paula McCartneya, Joe Walsha, Dave'a Grohla...
AC: Oni też znali muzyków, których chcieliśmy uhonorować. Na przykład Johna Lennona. Nie wiem, czy to właśnie on zmotywował Paula McCartneya. Wiem, że lubi grać. A my byliśmy grupą kolesi, którzy chcieli grać i świetnie się przy tym bawić. Przyszedł, usiadł przy pianinie i zaczął grać. To była piosenka Badfinger, którą ten skomponował. Za każdym razem, gdy wracał do pianina, mówiliśmy sobie: to Paul McCartney. Nie mogliśmy w to uwierzyć. 
JP: to było zachwycające! 
AC: To Beatle. Najmilszy człowiek na świecie. Najlepsze jest to, że kocha grać  rock and rolla. Przyszedł i zagrał jako członek grupy. Teraz za każdym razem, gdy się widzimy, mówimy na siebie wampiry. 

To dlatego nazywają was supergrupą?
AC: Jeśli zsumujemy każdy kilometr, każdą godzinę, każdy rok, który spędziliśmy w zespołach, wliczając w to Duffa i Matta, może kiedyś powrócimy jak Dracula. 
JP: To szmat czasu, stary!

We wrześniu byli gwiazdą Rock in Rio. Wcześniej grali razem na żywo tylko raz, w Roxy Theatre w Los Angeles. Kiedy przyjechali do Rio de Janeiro, adrenalina buzowała im w żyłach. Grali na tej samej scenie co Queens of the Stone Age i Faith No More, dla tych samych ludzi. Depp był najbardziej podekscytowany. Spodobało mu się to i zapragnął więcej. Nadzieje pokłada w Bela Vista, dalszej scenie Rock in Rio, Lisbona, dwudziesty siódmy maja. 

Jak się czuliście, kiedy przyjechaliście do Rio de Janeiro na Rock in Rio?
JD: Dla mnie, jako kogoś, kto od dawna nie występował na wielkiej scenie, to było niesamowite. Przyjechaliśmy do miasta i odbyliśmy dwie próby. Byłem podekscytowany faktem, że zagramy dla tylu ludzi. Lubię oglądać i być wśród innych zespołów, ale kiedy wchodzę na scenę i słyszę od Joe'go i Alice'a, że to jedna z największych scen, na jakich grali... Kiedy to słyszysz, a jesteś nowy i nie grałeś od lat, możesz się przerazić! 
JP: Scena była ogromna, gigantyczna, osiemset stóp szerokości [około 244 metrów]...

Na Lisbon Rock in Rio będzie taka sama scena. Czego można się spodziewać po koncercie w Portugalii?
AC: W Roxy Theatre zagraliśmy to samo co w Brazylii. Zawsze powtarzam: nieważne, ilu jest ludzi i kto nas słucha, zawsze gramy z taką samą energią. Zmienia się tylko rozmiar sceny.

To cię nie przeraża, Johnny?
JD: Przeraża, ale wypełnia mnie wtedy bezpośredniość sytuacji, czuję wiele rzeczy: pytam nawet samego siebie, co ja tam, do cholery, robię? Dlaczego stoję na scenie z tymi gośćmi. 

Ale na scenie jesteś spokojny?
JD: Wyciszam się, wypełniają mnie reakcje tłumu, ludzi.

Gitara porusza, nawet stary Telecaster?
JD: Tak, nadal jej używam. Gram też na Duesenbergu, właściwie to na niej gram teraz więcej. To niemiecka marka, twórcy zaproponowali, że stworzą gitarę specjalnie dla mnie. Tak zrobili i odwalili kawał niesamowitej roboty. 

Podstawą płyty była przyjaźń i zrozumienie. To samo jest na koncertach. 

Jaki wpływ na twoje pozostałe projekty ma Hollywood Vampires? Co na to pozostali członkowie Aerosmith, Joe?
JP: Póki co, nie narzekają. Wszyscy należymy do innych grup, niektórzy nawet pracują na co dzień w innym zawodzie. Pięć dni przed naszym wielkim debiutem, grałem w Moskwie dla czterech tysięcy ludzi i zastanawiałem się, jak zareagują i co powiedzą po pierwszej piosence, wszyscy byliśmy wyciszeni, wyszliśmy na scenę i energia była niesamowita. Jak powiedział Alice, niczego nie zmienialiśmy i tu też wszystko było naturalne i prawdziwe. Nie mieliśmy wielu prób, ale się udało. Od dawien dawna się tak nie czułem...

Myślicie o kolejnych płytach, chociażby koncertowej?
AC: To byłoby bardzo ciekawe. Wszyscy nagrywaliśmy już koncertowe albumy, a to naprawdę solidny zespół. Ale wolałbym wydać taką płytę dopiero po dwóch, albo trzech kolejnych studyjnych albumach. Musimy więcej nagrywać. 

Już nad jakimś pracujecie?
AC: Tak. Piszemy piosenki. 

Czy to, co graliście podczas gali rozdania nagród Grammy, jest częścią tego nowego projektu?
JD: Tak. Bad As I Am.
AC: To toast: Tak dobry, jak ty. Tak zły, jak ja! Dedykujemy to Lemmy'emu [z Motörhead, który zmarł 28 grudnia zeszłego roku]...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga