sobota, 16 czerwca 2018

The Guardian (tłumaczenie)

Hollywood Vampires: "Potrzebne jest ego, by robić to, co robimy". 
Autor: Dom Lawson


Alice Cooper, Johnny Depp i Joe Perry omawiają uzależnienie, ekscesy gwiazd rocka, relaks wieku średniego i mityczny klub, od którego wzięła się nazwa ich zespołu. 

We wczesnych latach siedemdziesiątych Alice Cooper stał na czele sekretnego, nocnego klubu pijackiego. Mieścił się on w ekskluzywnym apartamencie w legendarnym hollywoodzkim lokalu Rainbow Bar and Grill, stanowił alkoholowe sanktuarium dla takich gwiazd jak Ringo Starr, John Belushi, John Lennon, Keith Moon, Keith Emerson, Harry Nilsson i Marc Bolan. Ich całonocne pijackie sesje odbywały się z dala od wścibskich spojrzeń mediów i zrzędzących menedżerów. Obsługa Rainbow nadała im nazwę Hollywoodzkie Wampiry. 

"Widywali nas tylko nocą i cały czas piliśmy!" śmieje się Cooper. "Pamiętam to, ale jak przez mgłę. Często zapominaliśmy, co się działo. Po prostu każdy tam trafiał". 

Dziś Alice Cooper ma się lepiej niż większość jego przyjaciół, z których wielu już nie żyje. Silny i pełen energii siedemdziesięciolatek, obecnie w trasie - praktycznie cały czas koncertuje, ale tym razem z zespołem nazwanym na cześć pijackiego klubu, założył go w dwa tysiące piętnastym roku z gitarzystami Joe Perrym (z Aerosmith) i, co bardziej intryguje, Johnnym Deppem. 

Korzenie tego gwiazdorskiego projektu sięgają kameralnego koncertu, który dobył się w dwa tysiące jedenastym roku w londyńskim 100 Club. Obaj, Cooper i Depp, kręcili wtedy horror komediowy Tima Burtona Mroczne Cienie. Cooper zaprosił aktora na scenę i zaczął rozważać stworzeniu zespołu grającego covery ku czci poległych kumpli. 
Depp i Perry (którego Cooper znał od kilku dekad) dołączyli do niego i zespół zadebiutował w Roxy Theatre we wrześniu dwa tysiące piętnastego roku. W tym samym miesiącu wydali swój debiutancki album, na którym, wśród coverów klasyki rocka, znalazły się trzy oryginalne utwory. 
Dobrze odebrane przez rockowe biblie Kerrang! i Rolling Stone Wampiry były chwalone z umiarem - nie wiadomo jednak, czy w dobie #MeToo nikt nie zarzuci im hołdowania męskim rockowym ekscesom. 

W tym miesiącu zapełniają europejskie areny i pracują nad drugim albumem, tym razem z oryginalnym materiałem. Można tylko zgadywać, jak tym trzem wielkim gwiazdom idzie dzielenie się uwagą, ale wydaje się, że ich ego znalazło równowagę.
"Kiedy umieściliśmy w zespole trzech samców alfa, pomyślałem 'O stary, może być ciężko' " mówi Cooper. "Ale nigdy się nie pokłóciliśmy". 

"Potrzebne jest ego, by robić to, co robimy" mówi Perry. "Ale do tego projektu mam zupełnie inne podejście. Mogę po prostu siedzieć w kącie! Jest zajebiście. A Johnny jest świetny".

Pasja Deppa do muzyki jest dobrze znana. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych był członkiem alt-rockowej supergrupy P, razem z Flea z Red Hot Chili Peppers i Gibbym Haynesem z Butthole Surfers. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym zagrał na gitarze na płycie Oasis Be Here Now, występował też z każdym od Marilyna Mansona po Shane'a MacGowana.

Oskarżenia o przemoc domową w stosunku do byłej żony Amber Heard zaszkodziły jego karierze, która kulała już od czasów takich wtop jak Jeździec znikąd i Transcendencja. (Po tym, jak Heard oskarżyła go o fizyczną i werbalną przemoc, trwająca przez cały ich związek, para rozwiodła się. Heard otrzymała siedem milionów dolarów, które przekazała na cele dobroczynne, para wystosowała także oświadczenie, w którym oznajmiła, że ich relacja była "nieprzewidywalna, ale zawsze łączyła ich miłość".)

Ostatnie zdjęcia Deppa, na których wygląda na wychudzonego, wywołały spekulacje, jakoby był niezdrów. Jako że poinformowano mnie, że zadanie tego typu pytania automatycznie zakończy wywiad, zapytałem go, co daje mu rock'n'roll. 
"Moja codzienna praca to zupełnie inna bestia" odpowiada. "Co czerpię z tego, a czego zwykle nie dostaję? Siebie!" śmieje się. "Kiedy jestem na scenie z tymi gośćmi, czuję to, co czułem jako dzieciak. Wolność. Przy kręceniu filmów ktoś zawsze mówi mi, co mam robić, tu mam wolność, której nie zapewnia mi moja praca. A co najważniejsze, to zajebista zabawa". 

Perry chętnie chwali Deppa, wspomina, że po raz pierwszy zauważył jego talent w filmie Lasse Hallströma Czekolada, gdzie grał na gitarze akustycznej. "Bardzo często, podczas oglądania filmu, od razu zauważasz, że ktoś nie gra naprawdę" oznajmia Perry. "Ale on grał naprawdę świetne rzeczy, coś, czego ja nigdy nie grałem. Wielu aktorów i wiele aktorek próbowało wejść do naszej branży, ale z Johnnym jest inaczej. On ma laserowe skupienie w oczach". 

"Wymienia się z Joe lickami i postawiłbym go obok każdego gitarzysty" Cooper zgadza się z pochwałą. "Każdej nocy musi coś sobie udowadniać, to dobrze. Dzięki temu staje się lepszy"

Letnia trasa Hollywood Vampires zakończy się ósmego lipca w Rzymie, zaraz potem Cooper i Depp wrócą do pracy nad drugim albumem. Czas pokaże, czy ich oryginalność przetrwa, ale jedno jest pewne, teraz biorą na poważniej to, co na początku było zabawą. 

"Myślę, że tym razem znaleźliśmy swoje brzmienie; na pierwszej płycie byliśmy bliscy jego odkrycia" mówi Depp. Cooper dodaje: "Robimy to, co ciągle radzimy robić młodym zespołom: nie tracimy gniewu w rock'n'rollu, nie tracimy ostrości, nie miękniemy. Piosenki, które do tej pory napisaliśmy, to szorstki rock'n'roll. Jest w nich mnóstwo ikry".   

Patrząc na to, ilu oryginalnych Hollywoodzkich Wampirów nie żyje, Cooper staje się jednym z największych ocalałych ze złotej ery rocka. Perry także, niegdyś człowiek uzależniony, ma teraz za co dziękować. Ale zaledwie miesiąc temu media donosiły o tym, że pijany Depp groził, że zaatakuje członka ekipy filmowej. Czy to hołdowanie ekscesom, w pewien przewrotny sposób, jest formą rehabilitacji? 

"Co różni ocalałych od tych, którzy umarli?" zastanawia się Depp. "To kwestia posiadania u boku właściwych ludzi, ludzi, którzy zajmą się tobą we właściwym momencie, by ocalić cię przed tobą samym. Niedobrze jest się zmagać z tym samemu" mówi o uzależnieniu od alkoholu "ale niektórzy się zmagają. Tak naprawdę to kwestia szczęścia". 

"To zdecydowanie prawda" zgadza się Cooper. "Już kilka razy powinienem był umrzeć. Teraz mam siedemdziesiąt lat i jestem w lepszej formie niż gdy miałem dwadzieścia osiem. Mając dwadzieścia osiem lat, byłem wrakiem. Nie słyszałem wtedy o tofu. Starałem się żyć tamtym życiem tak szybko jak mogłem i robiłem to non-stop". 

Mimo to nadal idealizuje mit męskiej gwiazdy rocka. "Po prostu pisałeś piosenki, jadłeś, co mogłeś, piłeś tak dużo, jak byłeś w stanie, a zaraz potem wychodziłeś na scenę, by być świetnym rockowym zespołem... I dobrze przy tym wyglądaliśmy!". 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga