piątek, 21 stycznia 2022

PalaceScope Magazine (tłumaczenie)

 Tęsknimy za Johnnym Deppem na ekranie. Chcieliśmy podsumować z nim jego karierę. Jak zwykle podczas wywiadów, był uprzejmy (jeśli nie przeszkadza wam dym papierosowy), urzekł nas jego przepięknie melodyjny głos i poczucie humoru. 


Na festiwalu filmowym w Berlinie prezentowałeś Minamatę, której również byłeś producentem. W Deauville mogliśmy zobaczyć Miasto kłamstw, które powstało cztery lata temu i dotyczy śledztwa w sprawie zabójstwa Tupaca Shakura. Ale te filmy, oraz Czekając na barbarzyńców w reżyserii Ciro Guerry, napotykają na problemy dystrybucyjne. Jak się z tym czujesz?

Miasto kłamstw pogrzebało studio. Dzięki festiwalowi w Deauville ujrzało światło dziennie. Jest mi szczególnie przykro w związku z Minamatą, bo niektóre filmy są bliskie ludziom, ten film jest bliski mieszkańcom Minamaty i tym, którzy doświadczyli czegoś podobnego. Czy naprawdę film musi cierpieć przez to, że Hollywood mnie bojkotuje? 


Twoje podobieństwo do tego legendarnego fotoreportera, który walczył z alkoholizmem, sprawiło, że występ w tej roli, to jedno z twoich najlepszych osiągnięć aktorskich. 

Eugene Smith zawsze mnie fascynował. Jego zdjęcia, dokładnie rzecz biorąc. I byłem w szoku, kiedy przeczytałem o tym, jak bardzo się poświęcał, by je zrobić, jak walczył ze swoimi demonami. 


W jaki sposób wybierasz swoje projekty? 

Zawsze polegałem na swoim instynkcie, na emocjach, na iskrze, która się pojawiała, kiedy czytałem scenariusz. Jeśli jestem w stanie przebrnąć przez dziesięć - piętnaście stron scenariusza, to znaczy, że jest dobry. A kiedy dodatkowo myślę o tym, co mógłbym dodać do postaci, wtedy już wiem, że to jest to. Wszystkie role, w które się wcieliłem, były dla mnie fascynujące i wszystkie są w jakiś osobliwy sposób ze sobą połączone. Od najpodlejszych ludzi do Edwarda, tak jakby łączyła je jakaś nić. Łączy je też to, że każda z nich ma też w sobie jakiś cień mnie samego. Krótko mówiąc, uważam się za wielkiego szczęściarza. 


Rozpocząłeś karierę od Koszmaru z ulicy Wiązów Wesa Cravena. Zagrałeś w wielu filmach fantasy, w tym kilku w reżyserii Tima Burtona. Skąd w tobie pociąg do takich obrazów?

Kiedy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem nieme kino. Publiczna telewizja pokazywała te wszystkie niesamowite filmy z Charliem Chaplinem i Busterem Keatonem, i moim absolutnym wzorem Lonem Chaneyem. Potem były czarno-białe horrory - Frankenstein, Dracula, Wilkołak i inne folklorystyczne historie... Zawsze byłem wielkim fanem tych obskurnych filmów: właśnie to mnie połączyło z Timem Burtonem. Podoba mi się w tym gatunku to, że można się schować za charakteryzacją, za maską. Całkowicie odciąć od samego siebie. Zmienianie wyglądu zawsze pomagało mi uciec od próżnego celebryctwa. Czuję się o wiele bardziej komfortowo, gdy ukrywam się za postacią, gdy nakładam protezy, niż gdy jestem sobą. Coś jest ze mną nie tak (śmieje się). 


Jaka jest pierwsza zasada aktora?

Musisz chcieć przeć do przodu, zrzucić z siebie wszystkie warstwy, brać na siebie konsekwencje swoich wyborów. 


Jak postrzegasz "kulturę unieważniania", gdzie ludzie, artyści są oceniani przez osoby, które nie znają całej prawdy? 

To skomplikowana sytuacja. Tendencja do pochopnego oceniania sprawia, że ludzie dochodzą do pochopnych wniosków, bazując jedynie na informacjach, które mają na celu kogoś oczernić. Czy czuję się bezpieczny? Tak, teraz już tak. Kiedy stajesz się celem dziwnych ataków, w pierwszym odruchu wpadasz w osłupienie. Jestem pewien, że osoby, które zapoczątkowały ten potępiający ruch, pierwotnie miały jak najlepsze intencje, ale dziś wymknął się on spod kontroli i już nikt nie może mieć pewności, że nie padnie jego ofiarą. Wystarczy jedno zdanie i już tracisz grunt pod nogami. Nie tylko mnie to dotknęło, ucierpiało na tym wielu ludzi, w tym kobiety i dzieci. Ale wystarczy być uzbrojonym w prawdę. 


Gdybyś mógł znów zagrać kapitana Jacka Sparrowa...

Noszę w sobie wszystkie moje postaci. W kapitanie Jacku najpiękniejsze jest to, że zawsze mogę go mieć przy sobie. Na tym etapie kariery, jeśli mnie o to poprosisz, zagram go na przyjęciu urodzinowym twojego dziecka, jeśli będzie potrzebowało podniesienia na duchu, odwiedzę dzieci w szpitalu. Nie potrzebuję wielkiej machiny, by ożywić starego, dobrego kapitana Jacka w dobrym celu. Mogę to zrobić na własną rękę i nikt mi tego nie odbierze. Brak możliwości wcielenia się w niego na ekranie to było coś niespodziewanego i dziwnego, ale na chwilę obecną moja egzystencja składa się właśnie z takich niespodziewanych i dziwnych momentów. Jack Sparrow nigdy mnie nie opuści i zawsze chętnie będzie gadał od rzeczy, żeby rozśmieszyć ludzi. (Zaczyna mówić głosem Sparrowa) "Tkwię w tym po samą szyję, dziękuję wam z głębi mojego czarnego serca i mej wypatroszonej duszy!". (Śmieje się).


Użyczyłeś głosu Johnny'emu Puffinowi, maskonurowi z animowanej serii Puffins, włoskiej produkcji, która jest dostępna na Apple TV i Amazon Prime Video...

Spodobał mi się pomysł zagrania śmiesznego ptaszka. (Śmieje się). Kto by się nie pokusił o bycie częścią grupy małych maskonurów, działających na zlecenie przebiegłego morsa o imieniu Otto? (Śmieje się). 


Jak postrzegasz ewolucję Hollywood? 

Po siedzeniu w tej kąpieli przez ponad trzydzieści lat, potrafię dobrze pływać w tych wodach. Ale Hollywood już nie jest takie, jakie było kiedyś. Wielu ludzi zdało sobie sprawę z tego, że są tak samo jednorazowi jak ja, ale nadal powtarzają wysłużone żarty i odgrzewane formuły. Od kilku lat publika jest groteskowo niedoceniana. Gdy zaczęła się pandemia, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że oglądanie filmów i seriali w telewizji nie było takie złe. I rozumiem to, zwłaszcza gdy spojrzy się na to, ile kosztuje rodzinny wypad do kina: bilety, miejsce parkingowe i popcorn! Więc myślę, że machina Hollywood ma pewne wady projektowe, z których dopiero teraz zdano sobie sprawę i osobiście bardzo cieszę się z tego, że w końcu zaczęto je dostrzegać. (Śmieje się). 


Z czego jesteś najbardziej dumny?

Ze swoich dzieci. Nic tego nie przebije, nic nie może się z tym równać. Jeśli chodzi o pracę, to jeśli zaczynamy być usatysfakcjonowani tym, co osiągnęliśmy, umieramy zawodowo, osiadamy na laurach. Uwielbiam doświadczenie związane z graniem w filmach i świadczeniem swoich usług artystom spoza Hollywood, którzy czują potrzebę wyrażenia czegoś. Nawet jeśli to piętnastolatek kręcący coś telefonem. I tak już wszystko zostało zrobione. Pozostaje tylko mieć na to świeże spojrzenie. 


Gdybyś mógł spotkać młodego Johnny'ego Deppa, jaką radę byś mu dał? 

Chodź tyłem. (Śmieje się). 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga