niedziela, 19 czerwca 2016

New York Magazine (tłumaczenie)

Dlaczego ostatnimi czasy filmy Johnny'ego Deppa są takie słabe? 
Autor: David Edelstein 

Wizja zakasowania Johnny'ego Deppa pasmem jego komercyjnych porażek -  wśród nich zawodząca wszelkie pokładane w niej nadzieje Alicja po drugiej stronie lustra - jest nieapetyczna. Pojawiły się też te nikczemne (choć można je kwestionować) oskarżenia o alkoholizm i przemoc, w związku z rozwodem z Amber Heard. I nie zapominajmy o jego niechlujnym noszeniu się. 
Chcę zacząć od tego, że mimo wszystko Depp sprawia wrażenie ogromnie czarującego aktora, takiego, który najlepiej wypada wtedy, gdy jest przebrany, ma cudaczny makijaż i mówi śmiesznymi głosami, jest dumny z tego, że gra role, które dla większości aktorów są zbyt "dziwaczne" - choć trzeba dodać, że zainspirował pokolenie aktorskie do dawania upustu swej głupkowatej naturze na ekranie. 

Ale kompas Deppa, który zawsze był chwiejny, teraz nawalił całkowicie i wyczuwam, że nie jest to tymczasowa faza, a skumulowany efekt wyborów - kreatywnych i osobistych - których dokonał ponad dwie dekady temu. Mimo iż ciężko pracuje, ewidentnie pociąga go destrukcja, która odbierana jest jako fiksacja i kultura buntu. Jego idole są legendarnymi przykładami marnotrawstwa: genialne, samoniszczące się dzieci w ciałach dorosłych mężczyzn, które sprowadzały swoich niczego nieświadomych wyznawców na skraj przepaści. Czy Depp jest nad urwiskiem?

Jego transformacja rozpoczęła się od poznania pozornego wyzwoliciela, ostentacyjnego dziwaka Tima Burtona. Depp - po niestabilnym dzieciństwie spędzonym w Kentucky i na Florydzie - stał się idolem mas za sprawą niegdyś modnego, teraz śmiesznie tandetnego serialu o tajnym agencie 21 Jump Street, znienawidził swoją pracę i bezbarwny los, jaki mu wróżyła. W 1990 roku przekonał Burtona do tego, by ten powierzył mu rolę Edwarda Nożycorękiego, bladolicego, makabrycznego chłopca, którego stwórca (w tej roli idol Burtona Vincent Price) dał mu nożyce zamiast rąk, dlatego ten krzywdził ludzi, których chciał przytulić. To był delikatny, wspaniale zaprojektowany film, a także pomnik chorobliwego użalania się nad sobą Burtona. W Deppie odnalazł swoje wymarzone alter ego: nie był frajerowatym odmieńcem obarczonym dziwacznością, był pięknym młodzieńcem, który miał dosyć bycia poprawnym i postanowił pielęgnować swego wewnętrznego świra. W Burtonie Depp odnalazł kogoś, kto pomógł mu w poetycki sposób pokazać światu siebie jako zranionego outsidera. 

Potem Depp stał się agresywnie nieregularny. W ciągu następnych pięciu lat zagrał w takich filmach jak: Arizona Dream, Benny i Joon, Co gryzie Gilberta Grape'a, Ed Wood, Don Juan DeMarco i Truposz. Nie licząc Don Juana DeMarco (więcej o tym filmie nieco później), owe filmy mieściły się w skali od wspaniałych do cholernie dobrych, western Jima Jarmuscha Truposz jest niemal arcydziełem. Mimo iż żaden nie okazał się hitem, Depp miał powody do dumy. Mówił dziennikarzom, że nie jest "chłoptasiem od blockbusterów". Postrzegał siebie, jak sam twierdził, jako muzyka - i nim pozostał, gra teraz w grupie, którą przewodzi Alice Cooper, Hollywood Vampires. 
Najbardziej niepokojącą rzeczą była tendencja Deppa do naśladowania (szczególnie w Benny i Joon) poetyckiej powagi Bustera Keatona. Zapytacie "Co w tym złego?". Cóż, prawdziwy geniusz Bustera Keatona tkwił w tym, że jego wspaniała, kamienna twarz kontrastowała z elastycznym ciałem, które było przewracane przez silny wiatr, ale i tak jakimś cudem wracało do pierwotnej pozycji. Depp, naśladując Keatona, był ujmujący, ale jednocześnie zbyt przekombinowany.

A potem trafił się Don Juan DeMarco z Marlonem Brando.

Warto nieco dłużej zatrzymać się przy Brando, prawdopodobnie najlepszym aktorze filmowym. Nikt nie był tak wielki i tak subtelny jednocześnie. Nikt nie był tak dowcipny w swoich rolach. W eseju o filmie Ostatnie tango w Paryżu Norman Mailer napisał, że każda kwestia, którą wypowiadał Brando, brzmiała jak niedoskonały kompromis pomiędzy pięcioma równie nieodpowiednimi kwestiami. Brando był kapryśny i głęboki. Był także skrzywdzonym dzieckiem, porzuconym przez matkę (pijaczkę) i bitym przez ojca. To sprawiło, że odczuwał obrzydzenie do samego siebie, które leczył seksem (dużą ilością seksu) i jedzeniem (bardzo dużą ilością jedzenia). W swojej pełnej wzlotów i upadków karierze, szczyt zaliczył w filmie Ostatnie tango w Paryżu z 1972 roku. Ale w swojej autobiografii napisał: "Ostatnie tango to było tak naprawdę siłowanie się z samym sobą i kiedy zdjęcia się skończyły, postanowiłem, że już nigdy więcej nie będę się wyniszczał emocjonalnie dla roli w filmie. Czułem, że pogwałciłem swoje najgłębsze uczucia i nie chciałem już tak cierpieć." Trzymał się tego postanowienia. Nie robił prób, nie zapamiętywał kwestii, nosił w uchu słuchawkę, przez którą jego asystent dyktował mu tekst. Twierdził, że to czyniło jego grę bardziej spontaniczną. 

W Deppa uderzyło to z dużą siłą - jego tytułowy bohater był jednym z symboli kontrkultury, szaleńcem, którego przekonanie, że jest Don Juanem, pomogło jego otępiałemu terapeucie (Brando) na nowo odkryć romans i fantazję. Depp mógł grać dla Brando, to uświęcało jego szaleństwo. (Ośmielił się nawet obsadzić Brando w swoim debiucie reżyserskim, Odważnym, którego nie wydał w Stanach po katastrofalnej premierze na Festiwalu w Cannes). 

Ale zauroczenie Deppa nie dotyczyło Brando, który uczył się u Stelli Adler pokazywać swe wulkaniczne emocje na scenie i w filmach. Zauroczył go szalony, leniwy Brando, który skupiał się tylko na zewnętrznych aspektach swoich postaci. Kolejny guru Deppa zachowywał się jeszcze bardziej ekstremalnie: Hunter S. Thompson w swoim najbardziej alkoholowym i paranoicznym okresie, kiedy to jego mózg był wyniszczony przez lata zażywania amfetaminy. Deppa inspirowali mężczyźni, którzy dawali upust swym apetytom w takim stopniu, że stali się swoimi własnymi karykaturami. Nic dziwnego, że aktorstwo stało się czymś w rodzaju free jazz, najlepiej wychodzi wtedy, gdy człowiek jest pijany - duchowo, jeśli nie dosłownie. 

Oczywiście, Deppowi zdarzały się też bardziej zdyscyplinowane występy, jak jego świetna, przekonująca rola w filmie Donnie Brasco, gdzie zagrał tajniaka, który stał się zastępczym synem mafijnego pośrednika granego przez Ala Pacino. Pomogło to, że nie mógł konkurować z Pacino w takiej scenerii - nikt nie może. Dostał szansę grania podtekstami, co nie jest jego mocną stroną. Zwykle Depp gra jednowymiarowo, zamiast się otwierać, ukrywa się za maską harlequina. Nie uwalnia emocji. 

Oto dziwna rzecz. W wywiadach Depp wspominał, że w jego domu pojawiała się przemoc, przyznawał też, że ma wybuchowy temperament - dowodem na to są pokoje, które demolował, gdy spotykał się z Kate Moss i Winoną Ryder. Ale ciężko jest wyobrazić sobie te epizody.  Russell Crowe rzucający telefonem w jakiegoś nieszczęsnego pracownika: jasne, łatwo to sobie wyobrazić, bo w grze Crowe'a czuć nieprzewidywalność, nawet wtedy, gdy gra delikatnego człowieka. Jeśli słyszycie, że na przykład Robert Duvall jest w gorącej wodzie kąpany, nie macie żadnego problemu z wyobrażeniem sobie tego. Emocje widać u wielu dobrych aktorów. U Deppa nie bardzo. By wyobrazić sobie oszalałego Deppa, musicie obejrzeć Leonardo DiCaprio w filmie Woody'ego Allena Celebrity - bardzo możliwym jest to, że DiCaprio wzorował się na swoim partnerze z planu Gilberta Grape'a. (Depp przyznał, że podczas kręcenia tego filmu dawał upust negatywnym emocjom). 

Nie, nie znajdziecie metodycznego zagłębiania się w samego siebie w pracy Deppa, jest tylko dziwaczna karykatura uwielbionego przez niego Thompsona w Las Vegas Parano, makabryczny Willy Wonka w filmie Burtona Charlie i Fabryka Czekolady - człowiek zdeformowany przez zimnego ojca, torturujący małe dzieci. Jego Sweeney Todd był słaby muzycznie, ale demonicznie oddany sprawie. No i oczywiście rola, która w końcu uczyniła go "chłoptasiem od blockbusterów", Jack Sparrow z serii Piraci z Karaibów, wspaniale podpity i zniewieściały przywodzi na myśl Fletchera Christiana granego przez Brando i kolejnego idola Deppa Keitha Richardsa. (Mimo iż Richards nigdy nie stracił swego muzycznego zacięcia, historia rock and rolla jest przepełniona trupami muzyków, którzy go naśladowali, nie mając jego nadludzkiej kondycji zdrowotnej). 

Los Deppa znacznie się odmienił w przeciągu ostatnich kilku lat. Mimo iż ostatnia, okropna część Piratów zarobiła miliard dolarów na całym świecie, jego Jack Sparrow już się ograł. 
Był błazeńskim Barnabasem Collinsem w burtonowej parodii Mrocznych cieni. Jego Tonto w Jeźdźcu znikąd miał być wywrotowy, by posłać do diabła koncept westernu, w którym Biały Ojciec Wie Wszystko Najlepiej, ale ów cel zniknął w całym tym chaosie. Jego inspirowany Terrym-Thomasem bohater filmu Mortdecai był zabawny przez pięć minut, potem zaczął zgrzytać - nie potrafił zmienić biegu. Wyglądał apatycznie w głupiutkiej klapie science fiction Transcendencji. Zaczął dobrze w niedocenionym (ale nie aż tak dobrym) thrillerze Turysta, ale nie licząc głosu - donośnego mruczenia, dystyngowanego niczym głos Orsona Wellesa, tyle że bardziej basowego - był zbyt płytki. Uderzając w poważniejszy ton, bardzo się starał uczłowieczyć bostońskiego gangstera Whitey'ego Bulgera w Black Mass, jego czujne, paranoiczne fluidy był naprawdę imponujące. Ale to nadal było odgrywanie roli. Był trzeźwym Hunterem Thompsonem. 

W znakomitym, choć przygnębiającym artykule dla Rolling Stone z 2013 roku autorstwa Briana Hiatta, Depp był nadzwyczaj introspektywny. Pod sam koniec przywołał ducha swego Obi-Wana: "A potem pojawia się głos, który Depp słyszy czasami w swojej głowie – tak naprawdę to słyszy go ciągle. To warkot Marlona Brando, a oto, co mówi: 'Jebać to. Jebać to. Nie potrzebujesz tego gówna. Jebać to.' Depp śmieje się głośno, mówiąc o tym, że Brando krzyczy mu do ucha. 'Marlon doszedł do takiego punktu w swoim życiu, kiedy to powiedział, 'Mam to gdzieś' ' mówi Depp, uśmiechając się jak uciekinier, który widzi przed sobą koniec drogi. 'To musi być jakiś gatunek nirwany. Na pewno. To wolność.' "

Ale kiedy słyszysz audio-pamiętniki Brando w dokumencie Listen to Me Marlon, zaczynasz rozumieć, że "Mam to gdzieś" nie było dla Brando wolnością. Tak jak strzelanie z broni, upijanie się do nieprzytomności i odstrzelenie sobie głowy nie było wolnością dla Thompsona. Deppowi nadal zależy, ale to, przez co teraz przechodzi, przypomina spacer przez piekło. Jego wystąpienie nagrane z Heard, by uchronić ją przed australijskim więzieniem za nielegalne wwiezienie psów do kraju, miało być ironiczne - imitacja złego aktora czytającego źle złe kwestie, z bronią przystawioną do skroni - ale pozostawiło gorzki posmak. Wyglądał jak człowiek na łańcuchu, którego małżeństwo zbliżało się ku nieuchronnemu końcowi. 

Depp nie sprawia wrażenia człowieka, który mógłby stać się taki jak Brando czy Thompson - jego etyka zawodowa jest zbyt silna, jego zainteresowania zbyt różnorodne. Może zda sobie sprawę z tego, że ma już dosyć zabawy w imitowanie i stylizowanie się na makabrycznego dzieciaka dla Tima Burtona. Może widzieliśmy tylko część jego talentu, może przestanie się chować i poszuka inspiracji w samym sobie, jak Brando w Ostatnim tangu. Może czekają nas różne cuda. 

2 komentarze:

  1. Ale czy nie takiego Deppa kocha pół świata?! Ludziom przecież imponuje to, że Johnny podejmuje rolę, na które nie odważyłby się nikt inny. Fani kochają go za tą różnorodność, eksperymenty, odmienność! Jest kimś, kto robi wszystko na opak i dobrze się z tym czuje!
    Podziwiam Johnny'ego za jego kunszt i swego rodzaju dziwaczność. Gdyby nie to, zniknąłby w tłumie szarej masy aktorów już wieki temu. Uwielbiam patrzeć na jego nowe kreacje i za każdym razem zastanawiam się: Co on wymyśli następnym razem?
    Mam nadzieję, że ludzie przestaną w końcu patrzeć na jego aktorstwo przez pryzmat Jacka Sparrowa. To uwłaczające, a przecież, porównując jak na dłoni kreację wspomnianego pirata i bostońskiego gangstera, zobaczymy dwa kompletnie odmienne zestawy gestów i zachowań.
    Wspieram Johna we wszystkim co robi i podziwiam to całym sercem. Liczę na to, że niedługo cała ta szopka z rozwodem się skończy, a pismaki zaczną na nowo szanować Deppa za jego talent. Bo talentu to on ma aż za dużo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkowicie się z Tobą zgadzam. Fenomen Johnny'ego polega na jego odmienności, na specyficznym stylu gry. Gdyby nagle zaczął grać jak wszyscy tak zwani dobrzy aktorzy, zatraciłby swoją wyjątkowość.

      Usuń

Archiwum bloga