niedziela, 6 września 2015

Mimmo Rotella Award + Premiera + CBS Sunday Morning + Recenzja

Wczoraj Johnny nie tylko wręczył nagrodę imienia Mimmo Rotella Terry'emu Gilliamowi, ale także sam ją otrzymał: 

Spotkałem Rotella kilka lat temu w weneckiej galerii i pokochałem jego prace. Myślę, że był najwspanialszym współczesnym artystą. Mam już kilka jego prac. To wspaniały zaszczyt otrzymać tę nagrodę. 

Nagrody są przyznawane filmowym wizjonerom. 




Tego samego dnia Depp pojawił się na premierze filmu Danish Girl, w którym wystąpiła Amber:




Trzynastego września Johnny pojawi się w programie CBS Sunday Morning, gdzie opowie o Hollywood Vampires. 


***

Kolejna recenzja Black Mass: 

Variety

Recenzja z Wenecji: Johnny Depp w Black Mass


4.09.2015;  02:00 

Johnny Depp odwala najlepszą robotę w całej swojej karierze jako bostoński gangster James "Whitey" Bulger w pełnym napięcia, elegancko powściągniętym dramacie kryminalnym Scotta Coopera. 

Scott Foundas
Chief Film Critic
@foundasonfilm

Zimne, niebieskie oczy bostońskiego bossa Jamesa “Whitey'ego” Bulgera patrzą na widzów z ekranu, jest to spojrzenie pewnego siebie drapieżnika, który spokojnie czeka na moment, w którym ruszy do zabójczego ataku. Ten chłodno skalkulowany spokój pojawia się w każdym elemencie tej idealnie oddanej roli, a raczej zniknięcia aktora w postaci. Zachwycający występ Johnny'ego Deppa - krzepiący powrót do formy po serii niewypałów - jest największą zaletą Black Mass, ale nie jedyną: warto jeszcze zwrócić uwagę na trzeźwy, zamaszysty, głęboko wciągający obraz skomplikowanej relacji między Bulgerem i agentem FBI Johnem Connollym, granym przez równie utalentowanego Joela Edgertona. W odróżnieniu od Infiltracji (której scenariusz oparty był na biografii Bulgera), ten film jest celowo stonowany, utrzymany w stylu lat siedemdziesiątych, co może nie przypaść do gustu typowym fanom wieczornych schadzek w multipleksie, ale dojrzali widzowie stawiający na jakość powinni być zachwyceni tym pierwszym poważnym konkurentem do wyścigu o nagrody. 


Bazujący na rzetelnie napisanej książce pod tym samym tytułem autorstwa reporterów Boston Globe Dicka Lehra i Gerarda O’Neilla (którzy pojawiają się w filmie) Black Mass, przeszedł przez ręce kilku reżyserów (w tym Jima Sheridana i Barry'ego Levinsona) i niemal poległ w dwa tysiące trzynastym roku, kiedy Depp o mały włos nie zrezygnował z roli. Ale projekt znalazł przywódce w osobie Coopera, który pokazał pewną rękę w swoich poprzednich filmach, Szalonym sercu i Zrodzonym w ogniu i postawił przed Deppem wyzwanie: występ w duchu zasady mniej to więcej, czego aktor nie robił od czasu pierwszej części Piratów z Karaibów. I Depp stanął na wysokości zadania, zagrał swoją najlepszą rolę, nie zrobił z tej postaci karykatury (a la Jack Nicholson w Infiltracji), ukazał złożoną, niezaprzeczalnie charyzmatyczną postać, która wciągnęła innych kryminalistów i niektórych ludzi praw w kult swej socjopatycznej osobowości. 

Zaiste potrzeba kilku chwil, by w pełni rozpoznać Deppa - przekształconego przez lateks, szkła kontaktowe i dramatycznie przerzedzone, utlenione włosy - w scenie otwierającej film, której akcja rozgrywa się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym roku, Bulger zaczynał swoją wspinaczkę jako lider Winter Hill Gang, Irlandczycy i Włosi walczyli wtedy o wpływy w południowym Bostonie, wrogiem numer jeden byli bracia Angiulo. Wojna terytorialna Bulgera zbiegła się z powrotem Connolly'ego, który uważał się za wschodzącą gwiazdę Biura, współpracował z agentami z San Francisco i Nowego Jorku, do Bostonu powrócił po to, by przymknąć braci Angiulo i ich wspólników. By tego dokonać, stworzył plan, który okazał się być dla niego zgubny: zwerbował swojego przyjaciela z dzieciństwa, Bulgera, do współpracy z Biurem, w zamian za to agencja miała przymknąć oko na jego brudną działalność. Według logiki Connolly'ego, Bulger nie był wtyczką tylko sojusznikiem, układ quid pro quo, który pozwolił mu pozbyć się konkurencji. (Bulger zaprzeczał później, jakoby był informatorem, twierdził, że to on płacił FBI za informacje, nie odwrotnie). 

Black Mass opiera się na tym pełnym ustępstw tańcu, a Edgerton (operujący bezbłędnym bostońskim akcentem) wspaniale ukazuje to, jak ambitny, ale zasadniczy Connolly coraz bardziej skłania się ku gangsterskiemu stylowi życia, od jego zawodowej etyki silniejsza okazuje się lojalność wobec klanu i ulicznej sprawiedliwości, która w niektórych zakątkach Bostonu jest czczona bardziej niż Konstytucja. Pracując ze scenariuszem autorstwa Marka Mallouka i Jeza Butterwortha (mówi się też o tym, że w prace zaangażowani byli jeszcze inni scenarzyści), Cooper powiększył ramy, by dać nam pełnokrwisty obraz świata obu tych mężczyzn - w pewnych aspektach diametralnie się od siebie różnią, w innych są osobliwie podobne. Każdy ma swoją ekipę - Bulger trzyma blisko siebie swoich zbirów, choć czasami odwraca się od nich w gniewie (bardzo dobre role Jesse'ego Plemonsa, Rory'ego Cochrane'a, Kevina Weeksa i Steve'a Flemmiego); agentami (grani przez  Kevina Bacona i Adama Scotta) manipuluje Connolly, tworzy skomplikowane szachrajstwo po to, by odciągnąć uwagę od Bulgera i od siebie. Connolly z pozoru jest rodzinnym człowiekiem, ma zatroskaną żonę (Julianne Nicholson), która dostrzega jego zmianę, której on sam nie widzi, doświadczamy również delikatnej strony samego Bulgera - oddanego syna, kochającego brata (w tej roli doskonały Benedict Cumberbatch), opiekuńczego ojca, który uczy syna praw ulicy ("Jeśli nikt tego nie widział, to się nie wydarzyło"). 

Scenariusz dzieli potencjalnie nieporadną narrację na trzy główne akty; drugi rozgrywa się w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku (kiedy Bulger ponosi porażkę na Florydzie), trzeci w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym, kiedy to duet Bulger-Connolly wyeliminował konkurencję Whitey'ego i agent nie mógł już chronić Winter Hill Gang przed prokuratorem federalnym (Corey Stoll). Na każdym kroku Cooper buduje napięcie, tworzy charakterystyczne dla gatunku sceny, jak między innymi niezapomniana scena kolacji (opublikowana w formie zwiastunu), w której Bulger zmienia z pozoru nieszkodliwą dyskusję o sekretnym przepisie w bolesny atak na lojalność przełożonego Connolly’ego Johna Morrisa (David Harbour). Zdradliwy rechot Bulgera pod koniec sceny to najbardziej makabryczna forma humoru, który jest uniwersalnym językiem gangsterskich filmów od czasu Chłopców z ferajny, zwykle jednak Depp i Cooper są bardziej powściągliwi. 


Depp nie był tak powściągliwy na ekranie od czasów Donniego Brasco, gdzie pozostawał w cieniu Ala Pacino, nawet jego nominowany do Oscara J.M. Barrie z Marzyciela w porównaniu do Bulgera był zmanierowany i przesadzony. Nawet wielcy aktorzy (Nicholson i Pacino są tu najlepszymi przykładami) nie potrafią czasami zachować umiaru i przejmują nad nimi kontrolę złe nawyki, podczas gdy ci myślą, że dają publiczności to, czego ta od nich oczekuje. Tu Depp pokazuje odważną i inspirującą grę, którą prezentował w filmach Tima Burtona i Truposzu, ma świadomość tego, że jest w roli tak głęboko, iż nieważne co zrobi, ludzie i tak będą zachwyceni. Przemoc w Black Mass, kiedy już się pojawia, jest błyskawiczna i brutalna, ale nic nie wstrząsa tak bardzo, jak jedno, niespodziewane spojrzenie Bulgera. 

We współpracy z pierwszorzędną ekipą, w której skład wchodzą projektantka Stefania Cella (Wielkie piękno) i kostiumolog Kasia Walicka Maimone (Foxcatcher), Cooper stworzył film, który idealnie odwzorowuje realia epoki, oglądając go, ma się wrażenie, że nie tylko fabuła jest osadzona w późnych latach siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych, ale że sam obraz był kręcony właśnie wtedy. To odczucie potęguje obrazoburcza elegancja zdjęć Masanobu Takayanagiego (widoczna jest tu inspiracja pracą Gordona Willisa w Klute i Ojcu Chrzestnym). Efektu dopełnia podnoszący poziom adrenaliny soundtrack autorstwa duńskiego kompozytora Toma Holkenborga (aka Junkie XL), odpowiedzialnego za ścieżkę dźwiękową filmu Mad Max: Na drodze gniewu; elegijne utwory grane przez orkiestrę idealnie uzupełniają desperacki i chłodny klimat filmu. 


Źródło: Johnny Depp Zone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga